wladca_pierscienii
06.06.08, 08:24
Przez znaczną część bitwy stalingradzkiej Jerzy Bordziłowski był
dowódcą oddziałów sapersko-inżynieryjnych radzieckiej 64 armii. Jego
oddziały najpierw minowały podejścia do Stalingradu, a potem
zajmowały się transportem zaopatrzenia przez rzekę Wołgę.
----------------------
Należy stwierdzić, że aparat polityczny i organizacje partyjne
prowadziły nieustanną, trudną pracę wychowawczo-wyjaśniającą, i to
nie tylko wśród żołnierzy. Wielu mieszkańców Stalin¬gradu mimo
wszystko nie opuściło miasta, zwłaszcza południo¬wej jego części -
Biekietowki. Szło o to, żeby każdy żołnierz zrozumiał konieczność
obrony Stalingradu jako całości, koniecz¬ność obrony swego odcinka,
domu, rowu strzeleckiego - za wszelką cenę. Wszystkich obowiązywał
jeden rozkaz: ani kroku do tyłu! Należało nie tylko bronić, ale i
atakować!
Wydaje się, że cała epopeja stalingradzka była odpowiedzią na
pytanie, czy obrońcy Stalingradu zadanie to zrozumieli właści¬wie.
Czego my w tym okresie broniliśmy pod Stalingradem i w sa¬mym
Stalingradzie? Czy była to tylko jeszcze jedna kolejna bitwa z
nieprzyjacielem?
Gdzieś w październiku w ciasnej ziemiance generała Szumiłowa
przedstawiciel Komitetu Centralnego partii, Manuilski, w ta¬ki oto
sposób wyjaśniał nam, kilku starszym oficerom, ten pro¬blem:
- Wy, specjaliści wojskowi, na pewno zapytujecie siebie: czego my tu
w Stalingradzie bronimy? Dlaczego wymaga się od nas wysiłku prawie
ponad ludzkie siły? O co walczymy? Broni¬my komunikacji wołżańskiej?
Już dawno została przecięta. Zresz¬tą zimą i tak nie będzie miała
znaczenia. Bronimy przemysłu stalingradzkiego? Już nie istnieje,
fabryki przecież leżą w gru¬zach. Bronimy samego miasta? Niemcy już
je prawie opano¬wali - miasto jest wyludnione, spalone... Czego
zatem bronimy?
Bronicie sprawy bardzo ważnej - kontynuował. - Wiemy, że Turcja, a
możliwe, że i Japonia uzależniają swoje przystąpienie do wojny ze
Związkiem Radzieckim od opanowania Stalin¬gradu przez Niemców. Otóż
wy tu - w Stalingradzie - zapo¬biegacie powstawaniu nowych frontów.
I to była prawda.
Z pisanych po wojnie pamiętników dyplomatów i mężów sta¬nu
dowiadujemy się, że szczera rozmowa ambasadora niemiec¬kiego z
premierem Turcji, który go odwiedził, aby przekazać de¬cyzję swego
rządu o przeprowadzeniu mobilizacji, a zwłaszcza zwierzenia
ambasadora na temat „trudności", z jakimi Wehrmacht boryka się w
Stalingradzie, powstrzymały premiera od złożenia oświadczenia, a
rząd turecki wolał nieco poczekać z prze¬prowadzeniem powszechnej
mobilizacji i czekał... aż do końca wojny.
-------------------------------------------
Cytat z książki: Jerzy Bordziłowski – „Żołnierska droga”, Tom I,
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1974