kamyczek_02
18.08.11, 15:39
Wysiadam. Chciałam żeby poszedł ze mną do psychoterapeutki, nie poszedł bo praca. Chciałam żeby poszedł ze mną do psychiatry, nie może bo mu nie pasuje (i tutaj znowu tysiąc wymówek). Wczoraj zauważył moje podkrążone, czerwone od płaczu oczy. "Znowu masz te swoje doły? Co tym razem, co ci znowu nie pasuje?". Nie chce mi się nawet komentować... Skłamałam ze wszystkich sił, że nie, po prostu robiłam peeling twarzy nowym kosmetykiem. Uwierzył bo się postarałam. Przełknęłam, zabolało jak diabli. O pierwszych dniach w nowej pracy nawet nie wspominałam bo i po co. "Tylko nie mów, że ci ZNOWU coś nie pasuje". Ten ton... W niej wszystko dobrze, tylko jak to zwykle bywa trzeba się przyzwyczaić do nowego rytmu dnia, a to po dwóch latach w domu i falstarcie z poprzednią pracą nie jest takie łatwe. Nie rozumiem skąd ta zmiana. Wszystko się powoli pieprzy od dłuższego czasu. Chciałabym bardzo żeby poszedł ze mną na następną wizytę do psychiatry. Może ona nakreśliłaby mu moje położenie, moje zachowanie, to co się ze mną dzieje, tak w ogóle chad. On niby wie, ale cóż to takiego? Diagnoza, leki i heja, musi być dobrze. Czuję się sama, całkowicie sama. Wszystko, co proponuję w każdej dziedzinie jest be. Moje propozycje w różnych sprawach (dom, dziecko) są beznadziejne wg. niego. Wprost tego nie mówi, daje odczuć komentarzami, zachowaniem. Fanaberie i tyle. Mam tego serdecznie dosyć. Jakkolwiek to zabrzmi czasami łapię się na tym, że łatwiej byłoby nam osobno. Ja-chora to niego nie pasuję. Tak się czuję. Nie piszcie żeby rozmawiać bo do tanga trzeba dwojga. Próbowałam, nie udało się. Może kryzys 9 roku?
Chyba nie mam siły. Jestem tchórzem, wolę proste rozwiązania. Myśli o rozstaniu są najłatwiejszym scenariuszem. Tylko pewnie młodą bym skrzywdziła, bo ojciec jest lepszym rodzicem.
Nie ogarniam tego wszystkiego....
On był osobą, na którą zawsze mogłam liczyć. W wielu trudnych sytuacjach byliśmy bliżej niż przed nimi. Zauważyłby mnie gdyby mnie nie było...