goska81-gryfino
11.04.11, 08:35
Kurde, co za życie. Właśnie pożarłam się z M. Szlag mnie trafi. Poszło o to, że nie ma obowiązków w domu, które należałyby na co dzień do niego i on nie chce takich obowiązków na co dzień. Owszem, jak trzeba, to zostanie z dziećmi, jak trzeba, to odwiezie do szkoły, choć czasem mimo, że jest w domu, to ja jadę do szkoły z dziećmi, a on zostaje z najmłodszymi w tym czasie. Jak jest do zrobienia coś typu półka, która się odrywa od ściany u chłopaków w pokoju, to trzeba czekać 2 tygodnie (przy dobrych wiatrach) na naprawę, albo jak skądś cieknie, to też trzeba czekać, aż on rzeczywiście zauważy problem, bo wcześniej, mimo, że mu mówiliśmy, nie widział problemu. Takie sprawy techniczne w domu oczywiście należą do niego. Ale żeby było coś na co dzień należącego do jego obowiązków w domu, to już nie. Wściekłam się, bo wczoraj mówił, że pozmywa naczynia, a rano się okazało, że leżą w zlewie. Ale to pikuś, bo ja lubię zmywać. Śniadanie do szkoły- ja, posprzątać- ja (on czasem też podłogi porobi, czy łóżko pościeli). Szalę goryczy przeważyło to, że musiałam rano sprzątnąć po nim opakowanie po zupce chińskiej, którą sobie wieczorem robił, w 99% przypadków zbieram po nim talerze i kubki po herbacie, bo akurat kubki po herbacie stoją gdzie się da. Czasem na szafce pod telewizorem, czasem na ławie, czasem w kuchni, albo koło komputera. Nie mówię, że jestem idealna. Nie jestem typem pedantki, ja też coś czasem gdzieś zostawię, tylko, że zwykle zbieram, jeśli nie od razu, to później. On uważa, że na nas pracuje, więc to już dużo. Oczywiście, nie przeczę, tyle, że dom jest nie tylko mój, a dzieci też są nie tylko moje. Zapytany o to co należy w domu do jego obowiązków powiedział, że to on lata po urzędach. Tyle, że sprawy urzędowe załatwia się raz na jakiś czas. Ale nie pamięta chyba, że z PIT-ami latałam 2 razy ja. W tym raz z dwójką dzieci (reszta była w szkole w tym czasie). Rachunki od dawna płacę osobiście. Jedynie jedna rata i czynsz są brane z jego konta, więc się wysilać nie musi. Ja rachunki zwykle płacę przez terminal transakcyjny, albo zleceniem stałym, więc to żaden kłopot dla mnie, jedynie jedną ratę płacę w banku. On nie chodzi z dziećmi nigdzie. Raz na jakiś czas weźmie dzieci do znajomych na wieś, żeby sobie polatały z dzieciakami stamtąd. Wspólne, rodzinne spacery w ogóle są nie do wyobrażenia sobie. Za to jak córka znajomych jedzie na zawody do Szczecina i nie ma jej kto odebrać, to wystarczy, że zadzwonią, a on już się umawia na konkretną godzinę, jak kolega woła na działkę na piwko, to choćby na dwie godzinki, ale od razu się umawia i idzie. Oczywiście wcześniej pyta czy może, ale czemu miałabym zabronić mu iść na ploty z kumplem? Nie boli mnie to, że idzie się spotkać z kolegą, ale to, że jak ktoś o coś poprosi, to jest chętny, a w domu kubki i talerze stoją na ławie w pokoju. Na dodatek pije herbatę z dwóch torebek i ich nie wyjmuje, więc te torebki leżą w tych kubkach i ja muszę je wywalać chcąc umyć naczynia. Dzisiaj powiedziałam mu, że w domu nie chce mi pomagać, to seksu też nie będzie. Że za seks będę pobierała opłaty. Poważnie. Powiedziałam, że nie będę mu też prała. Stwierdził, że bardzo dobrze. Ma pretensje, że nie zawsze ma obiad. Owszem, to prawda, często nie mogę wyrobić się z obiadem. Od kilku tygodni po prostu nie mogę się wyrobić. Często obiad jest dopiero na 17:00. Chłopaki jedzą w szkole, ale my w domu. A czasami nawet w ogóle nie ma obiadu. Jakoś się sprężyć nie mogę. Doszliśmy do wniosku, że wszystkie wspólne wydatki dzielimy na pół. Na Wielkanoc mamy chrzest córki, więc też wydatek, bo trzeba jakiś obiad dla rodzinki zrobić, coś na stół postawić. W maju I Komunia Pawła, oprócz wydatku na przyjęcie w domu, trzeba jeszcze 130 zł wpłacić do kościoła. I co? Mąż powiedział, że ani Komunia, ani chrzest go nie obchodzą, że na te cele żadnych pieniędzy nie da. W Kościele mam możliwość zapłacić tylko 80zł, więc tak zrobię, ale z moimi 1600zł, z których już 200zł nie ma, mam problem, bo zostanę z niczym. Teraz będziemy robić zakupy co drugi dzień- raz on, raz ja. Ale jak mi zabraknie pieniędzy, to nie wiem co zrobię. Tak piszę, żeby sobie ulżyć trochę, ale tak naprawdę pewnie się zaraz pogodzimy i będzie jak do tej pory, czyli nijak. Ja wiem, niepotrzebnie się unoszę honorem, bo przyjdzie , przytuli się, powie "przepraszam" i będzie ok, ale dobrało się dwoje choleryków i mamy ze sobą po prostu przesrane.