neuro21
29.09.14, 00:22
mam 21 lat kleszcze pokąsały mnie prawie 4 lata temu, choć nie wykluczam, że zakażenie mogło mieć miejsce 3 lata temu pokąsały mnie wtedy dziwne komary, których ukąszenia nie swędziały tylko bolały, a miejsca ukąszeń napuchły, zrobiły się czerwone i brdzo bolały. Kleszcze niefortunnie złapałam 3 e jeden dzień, pierwszego wyciągnięto mi na pogotowiu natychmiast z pozostałymi dwoma był problem. Po jakimś tygodniu strasznie rozbolał mnie brzuch, ale nie miałam problemów trawiennych, okazało się że kleszcz zadomowił się bardzo głęboko w pępku. Był ogromny ( jak na kleszcza), opity strasznie. Bez zastanowienia pojechałam do przychodni, tam nie mogli go wyciągnąć i zostałam skierowana do szpitala gdzie kleszczem miał się zająć chirurg. Chirirg okazał się chyba niezbyt kompetentny, gdyż kleszcza wyciągał na 3 razy rozwalając mi pępek. Generalnie strasznie wszystko rozbabrał. Wychodząc poprosiłam o antybiotyk, ale usłyszałam " nasze kleszcze żadnej zarazy nie mają", dodam że wszystko działo się na Dolnym śląsku. Wróciłam więc do domu gdzie z głowy podczas kąpieli wyleciał 3 równie opity kleszcz. Nie było rumienia więc lekarz polecił mi nie martwić się na zapas.
Byłam bardzo młoda, akurat zakochałam się, zbliżał się początek roku szkolnego, klasa maturalna. Byłam wtedy młoda, pełna życia, szczęśliwa- miało być tak jeszcze przez jakiś czas. Na początku bardzo dużo spałam- trwało to jakiś miesiąc. Wstawałam do szkoły, wracałam, jadłam i szłam spać i tak codziennie przez miesiąc. Póżniej zaczeły się problemy mama wyjechała za granicę, stres przed maturą, zmęczenie, byłam zdana na siebie, w tym okresie również bardzo schudłam jakieś 5-7 kg w ciągu miesiąca, nie mogłam się skupić, byłam ciągle zmęczona. Cały czas powtarzałam sobie, że będę twarda, złe samopoczucie i problemy z nerwami wiązałam z moją obecną sytuacją rodzinną. Wzięłam się w garść, przytyłam, zdałam maturę, spędziłam wspaniałe wakacje nad morzem. Choć już wtedy czułam, że nie do końca jestem sobą, szybko się załamywałam, czasem nie mogłam opuścić własnej głowy, plątając się w myślach badź dryfując nie myślac wcale.
Studia, wyjechałam bardzo daleko od domu. Mama nie odzywała się. Miałam bardzo mało pieniędzy ledwo starczyło na jedzenie. Czułam się zmęczona, izolowałam się coraz bardziej. Zmiany w charakterze były już widoczne z kiedyś wesołej i towarzyskiej dziewczyny stałam się apatyczną, pozbawioną jakichkolwiek uczuć skorupą. Sama pytałam siebie czemu nie mogę być szczęśliwa, bylam mloda, zdrowa, mialam chlopaka, na studiach szło świetnie. Już wtedy czułam, że jestem chora, borelioze zawsze miałam w głowie.... Zima pojawia się dziwaczna wysypka. Njapierw pojawia się bąbel jakby ukąszenie komara, gdy zaczynam się drapać pojawia się ich coraz więcej, nagle znikają by pojawić się w sekundzie w innym miejscu, do tego gorączka. Wizyta u lekarza, lekarka przepisuje mi wapno. Gdy mówię o kleszczeach ona pyta o rumień. " Nie było rumienia, nie ma choroby". Zaczyna się pierwsza sesja w moim życiu, nie drążę tematu wysypki, w końcu przecież jestem taka młoda to nie może być nic poważnego. Znów zaczynam chudnąć i coraz bardziej zamykać się w sobie, dużo śpię. Nie mam znjomych, nigdzie nie wychodzę, ludzie mnie drażnią, nie jem (bóle brzucha, uczucie sytości, wrażenie , że pęknie mi żołądek, nie czucie głodu ani sytości) potem też nie śpię. Wyglądam jak wrak i tak też się czuje. Cudem zaliczam semestr letni. Jestem na zmianę apatyczna, pobudzona, płaczliwa no generalnie wariuje. Trafiam do szpitala z powodu wycieńczenia organizmu. Stamtąd z powodu braku przyczyny medycznej mojego dyskomforytu po jedzeniu trafiam na psychiatrię z podejrzeniem anoreksji.
Na psychiatrii spędziłam miesiąc, wykluczono anoreksję, ale diagnozy nie postawiono. Lekartze stwierdzili, że to ani nie depresja ani nerwica, nie wiedzieli co mi dolega. Poprostu się załamałam. Sama uwierzyłąm w tę diagnozę, w końcu depresja i nerwica to choroby XXI wieku. Odzyskałam kontakt z rodziną, z którą przestałam się kontaktować. Trochę stanełam na nogi.Zaczełam zdrowiej jesc, uprawiac sport. Z opóżnieniem wróciałam na studia
Drugi rok studiów był już cięższy. W pierwszym semestrze jeszcze jakoś się trzymałam choć cały czas czułąm jakiegoś intruza sterującego moją psychiką. Przestałam również wierzyć w diagnozy psychiatrów. Semestr Letni ledwo pamiętam. Ciągła agresja, totalne odrealnienie, jakbym cały czas była na totalnym haju. Nie mogłąm się skupić nawet na codziennych czynnościach. Nie rozmawiam już z nikim, ciągle coś gubię, nie mogę trafić do domu, nie dociera do mnie już nic poza moim własnym wewnętrznym głosem. Przychodzą wakacja ja zagubiona we własnym świecie, rodzina nie wie co robić , znów wysyłają mnie do psychiatry. Nie biorę leków psychotropowych, zastanawiam się nad przyczyną. jeszcze ćwicze, wychodzę do sklepu, ale z coraz większym trudem. Lipiec kończę z ćwiczeniami, nie wychodzę, umycie się jest dla mnie problemem. Podejmuję decyzje o wyjeździe na jakiś czas. Drętwieje mi noga, pozniej, ręka, lata powieka, kiepsko widze na prawe oko. Boję się. Trafiam na neurologię. Rezonans, tomograf, badanie serca- nic. Rezonans wykazuje bardzo drobne zmiany w mózgu, ale neurolodzy nawet nie opisują ich w wypisie. Twierdzą, że jestem symulantką. Ja na własną rekę szukam odpowiedzi, wiem że dzieje się coś bardzo złego i nie jest to wina dyskopatii. Wtedy sugeruję lekarzowi boreliozę. Na wynik czekam 2 tygodnie. Telefon ze szpitala, mam boreliozę- wtedy jescze nie wiem w jakie bagno wdepnęłam. Najbliższy termin do szpitala za 3 tygodnie. Idę do lekarza ten proponuje mi termin na za 3 dni i zapewnia o neuroboleriozie i potrzebie wykonania punkcji. Ja się wycofuję chce jechać do Wrocłąwia.
Dzwonię do Szpitala we Wrocławiu tam zapewniją mnie, że zostanę przyjęta. Jadę podróż była straszna, trwała 6 godzin. Gdy jestem ze skierowaniem w szpitalu dowiaduje się, że nie będę przyjęta i dostaje termin pukcji na za miesiąc. Punkcja miała zdecydować o moim ewentualnym przyjęciu. Jestem załamana dzwonię od szpitala do szpitala, nikt nie chce mi pomóc. W domu bez antybiotyków i pomocy, leże i cierpię prawie miesiąc. Stan zdrowia znacznie się pogarsza. Zostaje przyjęta do Szpitala w Mielcu.
W mielcu zostaje pobrana punkcja, która wyklucz neuroboleriozę choć w płynie ślady są. Dostaję dożylnie tetracyklinę przez dwa tygodnie, żadnej poprawy. Lekarze nie rozumieją tego, że nie czuję się lepiej i przysyłają mi psychiatrę.
Teraz jestem w domu na odchodne dostałam unidox 2x po jednej tabletce. Czekam na wizytę u dr Zubiel w Łodzi, ale boję się że nie dotrwam po antybiotykoterapii czuję się coraz gorzej. Unidox jakby jeszcze bardziej rozjusza bakterie, boli mnie stawy, zeby, kości a głowa poprostu pęka- tak żle jak teraz jeszcze się nie czułam, chyba na prawde umieram. Uczucie odrealnienia i osłabienia kontaktu z rzeczywistością pogłębia się. Po buzi przechodzą mi prądy czasem mam wrażenie, że tracę wzrok, Serce wali jak szalone, nogi i rece odmawiają posluszenstwa..
Dużo czytalam na temat bakterii, wiem ze jest to neurobolerioza. Póki co pije czystek, jem bardzo zdrowo ( z reszta nie od dzis, i chyba tylko dzieki temu i regularnym cwiczeniom na swiezym powietrzu jeszcze zyje), niestety teraz nie jestem w stanie nawet wyjsc na spacer, ale lykam wit D, B1, b6, b12, probiotyki naturalne i z apteki, do tego kurkuma, cynamon, czosnek, chlorella
Wiem, ze w moim przypadku same ziola moga nie pomoc zamierzam wybrac się na biorezonans i tlenoterapię oraz odwiedzic panią doktor z Lodzi.
Chcialam zapytac czy ktos sie u niej leczyl i moglby ewentualnie podzielic sie doswiadczeniami z pracy z tym lekarzem
Dziekuje bardzo