zojka33
06.10.14, 10:14
Nie wiem czy ktos mi będzie mogl cos doradzic ale mam problem.
Przypomne, ze mieszkam we Francji, maz Francuz, dzieci 5 i 3 lata, starsza mowi bdb po polsku i db po francusku (już swobodnie komunikuje się), mlodszy mowi bdb po polsku, po francusku jeszcze nie mowi ale osluchany jest.
Problem mam z tesciami. Od zawsze domagali się zeby u nich a domu mówić tylko po francusku, do tej pory były to prosby (i klotnie) skierowane do mnie i meza i dzialy się poza dziecmi. Drugi punkt zapalny to to, ze twierdza, ze w Polsce spedzamy "polowe roku" a u nich jestesmy "5 dni" w roku. Fakt nie jestesmy tam często, tesciowie mieszakaja 1,5h drogi od nas i jezdzimy do nich srednio raz na miesiac i spedzamy u nich cala niedziele. Mowilam mezowi zebysmy jezdzili czesciej lub zostawali na caly weekend, on wie ze powinnismy ale nie może się przemoc - nie lubi tam jezdzic. Tesciowie z kolei nigdy nie przyjezdzaja do nas, nie chca. To czego się nieustannie domagaja, to zeby im dac dzieci na caly tydzien, beze mnie, ale tu z kolei ja się nie moge przemoc, moja corka zasypia jeszcze ze mna, a synus to w ogole zaplakalby się.
Wczoraj właśnie byliśmy u tesciow i w pewnym momencie, gdy moja corka mowila cos do brata, po polsku, tesciowa krzyknela na nia: mow po francusku! Moja corka stanela jak wryta i rozplakala się. Mnie sieklo i rozpoczela się "dyskusja", niezbyt merytoryczna niestety. Probowalam im cos tlumaczyc, ale wierzcie mi oni nic nie rozumieja, wszystkie argumenty zbijaja czasem bardzo durnymi teoriami, ale wiem, ze oni w to wierza co mowia i nic chyba już nic nie sprawi zeby zmienili zdanie. Tesciowa uciela dyskusje, ze to jest francuski dom i tu ma się mówić po francusku.
Juz nie wiem co robic. Moj maz przyznaje mi racje we wszystkim, wie jak trudni są jego rodzice, w czasie klotnie staje po mojej stronie, wczoraj zaproponowal mi po klotni zebysmy wyszli, w sumie nie wyszlismy i zastanawiam się czy to nie był blad. No właśnie, - maz mnie popiera, ale z drugiej strony, mowi, ze szkoda mu rodzicow, nie rozumieja co wnuki mowia, maja z nimi marny kontakt, mezowi pasowaloby gdyby dzieci im dac na tydzien, wtedy oni byliby zadowoleni i mój maz tez - nie musialby tam czesciej jezdzic. Ja coz, nie moge się na to zgodzic, przeciez pierwsze co uslysza tam moje dzieci to zakaz mowienia po polsku. Nie mam najmniejszej ochoty w ogole tam do nich jezdzic, ale to z kolei opcja nie do zaakceptowania dla mojego meza, zalezy mu na utrzymaniu "poprawnych" stosunkow, więc będziemy nadal do tesciow regularnie jezdzic.
Co byscie zrobili na moim miejscu? Czy w ogole moge cos zrobic czy tylko patrzec bezradnie jak powoli niszcza w moich dzieciach dume z tego, ze są dwujezyczne? No i co powiedziec corce? Slyszala cala klotnie i wszystko rozumiala. Jeszcze z nia dluzej nie rozmawialam na ten temat, na razie pytala tylko czy babcia w koncu zgodzila się na mowienie po polsku czy nie.