stephanie.plum
20.06.22, 12:11
Sama nie wierzę, co mi się przytrafiło. bo jak chodzę pojeździć na koniu, to jakoś tam liczę się z tym, że mogę zlecieć i wylądować na ostrym dyżurze ortopedycznym... ale gdy zamierzam pojechać gdzieś na rowerze, to takich obaw nie mam.
a tu właśnie! w weekend wypier...wywróciłam się na rowerze i chyba złamałam sobie żebro. boli jak wszyscy diabli, ale jednak nie mam ochoty kwitnąć osiem godzin na SOR-ze, pójdę do lekarza we środę.
no i teraz, do stu piorunów, nie mogę pływać, (sprawdziłam, umiem pływać bez pomocy rąk, ale tak też nie mogę z tym żebrem), a już było tak pięknie, pływałam codziennie w plenerze. nie mogę na konia, okazuje się, że te mięśnie kadłuba pracują niemal przy każdej aktywności, i jest mi wtedy nad wyraz nieprzyjemnie.
jeszcze mam jakiś cień nadziei, że to tylko silne stłuczenie, i że nie będzie mi się to ziobro zrastać tygodniami.
ale jeśli będzie się zrastać tygodniami, czekają mnie wakacje na szezlongu, o zgrozo.
co ja mam robić, żeby zupełnie nie skapcanieć? to śmieszne może, ale boję się braku ruchu, bo wtedy jakoś tak tracę kontakt z własnym ciałem i czuję się beznadziejnie, jak zombiak.
miał ktoś złamane żebro? jakie doświadczenia? jakie rady?
(tarczycę badałam, bidetu nie mam, walizek nie planuję wystawiać, mam tykę, ale jeszcze czekam na pomidory...)