jednoalkorazowy
27.08.23, 20:06
Będziecie się pewnie śmiać ... ja sama nie wierzę jak mogłam być tak mało spostrzegawcza, nie połączyć faktów.
Od 3 dni czytam, słucham, oglądam i wszystko łączy się w całość - mój mąż jest alkoholikiem

Krótko tło sytuacji: para po 40tce, ponad 20 lat razem, córka koniec podstawówki. Małżeństwem jesteśmy dopiero 5 lat.
Dzieciństwo obydwojga ok, szczęśliwe, rodzice w naszym dzieciństwie niepijący.
Alkohol był w naszym wspólnym życiu zawsze ale raczej w rosądnych, towarzyskich ilościach. Jako nastolatka czy we wczesnej dorosłości to ja potrafiłam się upić, partner zawsze wiedział kiedy przestać.
Zdecydowaliśmy się na dziecko, alkohol całkowicie poszedł w odstawkę. Córka miała trochę problemów zdrowotnych, partner zawsze był dobrym, ciepłym człowiekiem i troskiliwym ojcem.
Alkohol wrócił do naszego wspólnego życia, coraz częściej wspólnie wypijaliśmy po kieliszku wina do kolacji. Zawsze zarabialiśmy porównywalnie, raz jedno więcej raz drugie. W którymś momencie było dość cieżko z pieniędzmi (i jednocześnie zdrowiem córki), partner stracił firmę (nie z powodu alkoholu ale własnego zaniedbania), ja wróciłam do pracy. Wciąż okazjonalnie i wspólnie piliśmy alkohol, zaczęliśmy odbudowywać sytuację materialną, tak jakoś wyszło, że partner ciągle próbował czegoś nowego ale nic mu nie wychodziło. Natomiast ja się bardzo rozwinęłam, zaczęłam lepiej zarabiać. Stwierdziłam, że warto byłoby zabezpieczyć rodzinę i postanowiliśmy wziąć ślub.
Teraz myślę, że to był błąd

Mąż spoczął zupełnie na laurach a ja nieświadomie stałam się rodzajem opiekunki. Coraz więcej spraw spoczywało na moich barkach ale bez problemu to dzwigałam i bez większej świadomosci, że cos tu nie do konca gra. W końcu byliśmy parą, kochaliśmy się, nie zostawia się czlowieka bo gorzej zarabia, jest mniej zaradny itd.
Alkohol zaczął przeszkadzać mi w rozwoju. Źle wpływał na moje zdrowie. Poczułam też, że jako kobieta jestem na granicy uzależnienia. Dlatego najpierw mocno ograniczyłam a potem przestałam pić. Mąż nie. To były wciąż małe ilości, czasem ja napiłam się łyka/pół szklaneczki - on wypijał resztę butelki. Mówimy o winie, czasem piwie.
COraz częściej pił codziennie. Nigdy się nie upijając. Na początku brak usprawiedliwienia (to że ja już nie piłam) trochę go chyba krępował ale stopniowo przestawało. Pojawiły się też dodatkowe objawy (szybsze picie, bardzo sporadyczne upijanie na wyjściach, pośpieszanie kolejek, tolerancja na alkohol itp).
Stracił motywację do wielu rzeczy (do zmiany pracy itp). Stał się bardziej drażliwy, nerwowy, pojawiły się problemy ze snem. Pogorszyły się bardzo stosunki z córką. Nadal nie łaczyłam faktów.
Rozpoznanie sytuacji utrudniał fakt, że mamy wspólne hobby, wręcz pasje, uprawiamy wspólnie sport i to absolutnie nie zastało zaburzone.
Co mnie obudziło:
- podczas ostatniego upicia w naszym wspólnych towarzystwie odwalił numer, który mógł kosztować go życie, ja zamiast dzwonić po pomoc targałam go do domu i pomogłam wyjść z opałów (tak wiem, zachowanie osoby współuzależnionej)
- kiedy ostatnio zwróciłam uwagę, że za dużo pije (był po butelce wina i szczerze mowiac nie bylo tego po nim widac)- zagroził mi, że się wyprowadzi (nie ma gdzie iść, nie ma nić swojego). Powiedział, że życie jest cieżkie, że trzeba się jakoś odstresować, że ciągle czegoś chcę, że się czepiam, że jestem psem ogrodnika (sama nie pije a innym nie da). Typówka.
- córka mi powiedziała, że wg niej tata jest alkoholikiem ...
Zaczełam czytać i wszystko ułożyło się w całość - to wysokofunkcjonujący alkoholik. A ja go nieświadomie kryłam

Od kilku dni ograniczył picie, ostentacyjnie sięga po piwo bezalkoholowe.
Jest miły, normalny, taki jak zawsze kiedyś. Nic nie wspomina o wyprowadzce.
Do brzegu. Kocham go. Na razie nie zamierzam zostawić. Jest o co i o kogo walczyć. Wiem, że wg ematek powinnam wystawić walizki ...
Obserwuję. Przygotowuję się do rozmowy interwencyjnej (chcę to zrobić wspólnie z córka bo dla całej reszty naszych znajomych i rodziny to chodzący ideał - gotuje, sprząta, "nie pije/bije"). Będę walczyć o jego zdrowie.
Mimo wszystko nie chce byc ofiara i chcę się zabezpieczyć finansowo i żeby w razie jego stoczenia nie zostać opiekunką osoby chorej na własne życzenie. Stąd moje pytania:
- czy rozdzielność mi w jakikolwiek na ten moment pomoże?
- czy rozwód bez orzekania o winie miałby sens w kontekście obowiązku alimentacyjnego?
- czy ma sens zmuszanie do leczenia? stawiania ultimatum podczas rozmowy interwencyjnej?
- coś jeszcze?