agawamala
09.07.06, 20:01
Podobno głodnego nie zrozumie syty- więc nie powinnam się wypowiadać. Mam
męża, dzieci. Tym nie mniej dziwią mnie Wasze posty, w których aż gotuje się
od złości na byłych partnerów - czy naprawdę po rozstaniu nie można ze sobą
normalnie rozmawiać, w cywilizowany sposób umówić się, mieć wspólny front w
sprawach dzieci?
Moja siostra jest rozwiedziona. 2 dzieci. On ma nową żonę, ona nowego męża.
Spotykają się, uzgadniają wspólnie ważne sprawy, nie awanturują o alimenty,
rozmawiają jak dobrzy znajomi ( bo przecież kiedyś coś wspanialego ich
łączyło). Z okazji świat kupują sobie drobne prezenty.
Moja bliska przyjaciółka 2 lata temu się rozwiodła. Typowa niezgodność
charakterów. Exów łączą 2 córki i wspólny zawód. Przyjaciółka twierdzi, że o
ile nie mogli dogadać się mieszkając pod jednym dachem, to po rozstaniu
idealnie im się współpracuje, ex -mąż widuje córki kiedy chce, alimenty płaci
raz większe raz mniejsze, w zależności od tego ile daje w naturze. Np. gdy
finansuje 2 tygodniowy wypad w Alpy na narty pieniędzy jest mniej ( wszystko
uzgodnione z byłą przy filiżance kawy).
Moja koleżanka - nie lubi swojego byłego męża. Rozwód poprzedzały liczne
romanse, upokorzenia, tym nie mniej uznali, że dla dobra dzieci chowają urazy
do kieszeni. Wysokość alimentów uzgodnili bez udziału osób postronnych.
Treścią ich rozmowy są tylko i wyłącznie sprawy dzieci.
Pewna znajoma - rozwiedziona kilkanaście lattemu, mieszka w Stanach. Ostatnio
zaprosiła na wakacje swojego ex-a, jego drugą żonę i ich wspólnego syna (
tzn, ex-a i drugiej). Stosunki co najmniej przyjazne.
Dlaczego tak nie można?
P.S. Moja sąsiadka- rozwiedziona od 2 lat, 13 letni syn. O byłym mężu mówi
tylko s..n, cham, kretyn. Czy naprawdę nic ich nigdy nie łączyło?