akado
19.03.09, 10:50
Moja mama odeszła w ub.roku (rak), tata 3 lata temu. Jestem mężatką i mam małe
dziecko. Widzę jednak, że moje życie po śmierci rodziców diametralnie się
zmieniło, ja się zmieniłam. Jak zmarł tata poczułam utratę połowy gruntu pod
nogami, po śmierci mamy druga połowa gruntu się zawaliła. Jestem najmłodsza z
trójki rodzeństwa i byłam z mamą bardzo związana, dzwoniłyśmy do siebie
codziennie. Teraz stałam się inną osobą, nie widzę sensu życia, bo i tak
wszyscy umrzemy, nic mnie nie cieszy. Z beztroskiej roześmianej dziewczyny
stałam się zamkniętą osobą. Poza tym moje emocje są "linią prostą", tzn.
dawniej byłam ekspresyjna, jak się cieszyłam - to całą sobą, jak smuciłam też
całą sobą, teraz nie mam wogóle takich odczuć - wszystko jest bezemocyjne, nie
mam marzeń, nie mam pragnień, uczucia są na poziomie "zero", żadna wiadomość
mnie nie rusza. Stałam się twarda. Do męża też zrobiłam się chłodniejsza. Jest
on zamknięty w sobie i po śmierci mojej mamy może niepotrzebnie oczekiwałam od
niego aby się wczuł w to co ja czuję, aby gdzieś mnie zabrał na wakacje, żebym
się oderwała od tego (mama 9 mies. chorowała przed śmiercią), mówiłam mu o tym
wprost ale on twierdził że trzeba wrócić do normalnego życia i tyle, nie
czułam wcale że mnie rozumie. Poza tym 1 raz, niedługo po śmierci mamy puścił
na CD jakiąś muzykę dance, na to ja powiedziałam, że nie mam ochoty teraz
takiej muzyki słuchać, to on na to, że on chce żeby było normalnie. Na to ja
się rozpłakałam i wyszłam. Nie potrafi mnie przepraszać za takie rzeczy a ja
się odsunęłam od niego. Teściowie są w sumie ok, ale są mentalnie zupełnie
inni niż moi rodzice, nie czuję z nimi kontaktu emocjonalnego mimo, że bardzo
ich lubię i często rozmawiamy. Teraz jestem w ciąży i źle się czuję, jest mi
niedobrze a muszę się zajmować 2-latką jeszcze, nie widzę aby mąż się tym
przejmował chociaż mówię mu o moim samopoczuciu, dawniej mama dzwoniła i
zawsze się o mnie martwiła co i jak, zawsze o wszystko wypytała, teraz mi
brak kogoś kto się o mnie martwi, komu mogę wszystko powiedzieć, kogoś kto
mnie kochał i akceptował bezwarunkowo.