Dodaj do ulubionych

śmierć narzeczonego.

31.05.15, 00:04
Niedawno, 11 kwietnia, zmarł mój narzeczony. Właśnie mieliśmy się wprowadzać do wyremontowanego mieszkanka, w jesieni chcieliśmy wziąć ślub. Leszek był osobą niepełnosprawną, bardzo dotkliwie potraktowaną przez los. Był wózkowiczem. Nasze wspólne życie, "bycie" razem było dla niego sensem życia, najważniejszą sprawą. O kimś bliskim, do kogo można się przytulić, porozmawiać, marzył od zawsze. Bardzo kochaliśmy się. Żeby to nasze bycie razem mogło stać się możliwe, przezwyciężyliśmy szereg trudności, w tym brak akceptacji dla mnie ze strony jego rodziny, pracowaliśmy jak woły. Przez 3 pierwsze lata znajomości nie byłam wpuszczana do jego domu. Myślałam, że to wszystko z troski o Leszka: że rodzice boją się, by ktoś go nie skrzywdził, by nie był dla kogoś zabawką. Im bardziej starałam się ich przekonać, że tak nie jest, że jest dla mnie kimś ważnym - tym skutek był przeciwny. Teraz, po śmierci Leszka, ojciec wykrzyczał mi, że jak mogłam Lecha w sobie rozkochać i wyrwać im, rodzicom! Cały czas byli chorzy z zazdrości. Aby lepiej opiekować się Leszkiem zrobiłam szkołę medyczną (z zawodu jestem konserwatorem zabytków - na zajęcia do tej szkoły dojeżdżałam po 300 km, bo akurat pracowałam w terenie), kupiłam mieszkanie, wyremontowałam (remont też na odległość, bo jednocześnie musiałam pracować), wszystko zostało dla Niego przystosowane ( w domu, w lekarskiej rodzinie, przez 30 lat życia na wózku mył się w miednicy, bo rodzice uważali, że żadne przystosowania są niepotrzebne). Przed Świętami albo tuż po nich mieliśmy się wprowadzać. Niestety Leszek nie doczekał - zmarł na ciężkie zapalenie płuc, zbyt późno oddany do szpitala, by udało się go uratować. Leczył go, jak umiał, tatuś. Domowymi sposobami. Lekarz prowadzący złapał się za głowę, ze Lech nigdy nie miał robionych żadnych badań, choć bardzo źle się czasem czuł (do zapalenia płuc dołączyła się inna choroba, która mogła być dużo wcześniej wykryta). Ale to tatuś decydował kiedy badania są konieczne i wszelkie prośby, by zawieźć Leszka do lekarza kończyły się awanturą. Lekarz prowadzący powiedział mi, że gdyby Leszek by wcześniej w szpitalu - żyłby nadal. I ta świadomość jest dla mnie gwoździem do trumny. Kompletnie nie umiem sobie poradzić z bólem po stracie Leszka, bezsensem dalszego życia. Patrzę na wszystko co było dla nas kupione, co miało dawać radość - jestem z tym sama. 4 ściany z takim trudem dla nas obojga przygotowane, są teraz moim przekleństwem. Mieszkaliśmy razem 3 tyg. w zeszłym roku - teraz, gdzie spojrzę widzę Leszka. Był wspaniałym, dobrym człowiekiem, pisał książki dla dzieci, był moim wsparciem w każdej sytuacji. I moim Kochaniem Największym. Chciałabym już znaleźć się tam, gdzie On teraz jest. Kompletna rozpacz. 11 lat dążenia do celu, wyrzeczeń, podporządkowania wszystkiego spełnieniu marzenia. Nie wiem jak mam dalej żyć i nie chcę już żyć.
Obserwuj wątek
    • sealive2 Re: śmierć narzeczonego. 06.06.15, 18:59
      Bardzo wyruszyła mnie Twoja historia. Ale cóż moge powiedzieć, żeby Cię pocieszyć. Żadne słowa chyba nie dodadzą otuch tak do końca. Jednakże Twój narzeczony otrzymał najpiękniejszy dar od losu, Ciebie. On patrzy na Ciebie i jest dumny, że miał tak kochajaca kobietę. Kiedyś wszyscy się spotkamy z naszymi bliskimi i będzie jak dawniej. Szacun dla Twojej osoby.
      • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 08.06.15, 14:58
        Dzięki za dobre słowa - bardzo mi ich teraz potrzeba... Był moim "kołkiem u płotu", zawsze kochający, cierpliwy, wyrozumiały, gotowy do pomocy, choć sił miał bardzo mało. Szacun Jemu się należy :) Mnie zdarzyło się czasem natrzeć Mu uszu, nie zawsze sprawiedliwie, o co mam teraz wyrzuty sumienia. Ale w gonitwie ciągłej, by wszystko zorganizować, by miało ręce i nogi, stresowałam się, denerwowałam... Od Niego nigdy nie usłyszałam nic przykrego. Teraz ogromny smutek. Że może mogłam coś lepiej, więcej, albo inaczej zorganizować, byśmy jak najszybciej mogli być razem... Bardzo chcę wierzyć, że kiedyś TAM się spotkamy, ale ta wiara czasem wzmacnia się, czasem podupada. Mieliśmy tu wiele planów, czasem bardzo zwyczajnych jak wspólne robienie domowego wina, pichcenie, zwiedzanie okolicy na miarę zasięgu Leszka - czy to wszystko będzie można robić tam, na "górze"? Pozdrawiam.
        • myaruk Re: śmierć narzeczonego. 10.06.15, 18:52
          Moze tez do ciebie kiedys przyjsc pod inna postacia, neikoniecznie w podobnej formie zewnetrzej ale moze tez przyjsc w postaci takiego samego dobra w sercu. Wtedy to nie bedzie zdrada czy ttos inny bo to bedzie on.
        • ddaaffnnee Re: śmierć narzeczonego. 16.10.15, 15:42
          Mój narzeczony zginął w maju, więc wiem co czujesz. Sama nie wiem jak poradzić sobie z nadchodzącymi datami wszystkich świętych, jego urodzinami czy wyznaczoną datą ślubu, który się nie odbędzie. Nie wiem jak to przetrwam. Sama mam nadzieję, że się kiedyś spotkamy i staram się mocno w to wierzyć.
          W moim przypadku to on wszystko zostawił i po prostu się zabił. Został ocean łez i wielkie wyrzuty sumienia. Prawdziwa miłość nie umiera po śmierci, on wie na pewno jak bardzo go kochasz i patrzy na Ciebie.
          Czy masz z nim jakieś sny?
          • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 20.10.15, 01:22
            Też Ci bardzo współczuję. To są najokropniejsze sprawy, jakie mogą się w życiu zdarzyć. Od śmierci Leszka minęło pół roku. Wciąż mi Go brakuje, tęsknię za Nim coraz bardziej. Byliśmy ze sobą bardzo blisko. Nie myślałam nigdy, że tegoroczny 1 listopada będzie Jego Świętem. Bożego Narodzenia w ogóle sobie nie wyobrażam... Był pisarzem, ale komponował także muzykę. Na każde BN dostawałam zwykle jakąś kolędę - specjalnie dla mnie. W tym roku nie będzie nic. Zawsze mi dogadzał jak mógł, mawiał, że chcę bym miała wszytsko jak najlepsze. Ze swej niedużej renty kupował mi fajne perfumy, kremy, płyty - choć mówiłam, by tego nie robił. Dodatkowy ból zadaje teraz Jego rodzina: przeczytali nasze najbardziej intymne maile, sms-y. Uznali, że tajemnica korespondencji ich nie dotyczy. Że mają dostęp do kompa, więc mogą. Nie wszystko się im spodobało - zaczęli wyrzucać więc kwiatki, które dla Niego przynoszę na grób. Zamówiłam mszę na Jego urodziny - dałam ogłoszenie do gazety, ale i rozkleiłam kartki z info. Pozdzierali je. Koszmar! Czy mi się śnił? Kilka razy razy, ale zazwyczaj w przykry sposób: że siedzi na łóżku szpitalnym i się dusi. Ale raz mi się przyśniło, że dostałam od Niego sms-a (dużo sms-owaliśmy) o takiej treści: "Nie myśl tyle o pogrzebie,nazywam się teraz D.... (i właśnie nie pamiętam jak), jestem szczęśliwy". Może to znak, bo kilka w moim przekonaniu od Niego dostałam, a może tylko zwykły sen...
            • ddaaffnnee Re: śmierć narzeczonego. 22.10.15, 10:03
              U mnie na początku listopada też stuknie pół roku. Było to najgorsze pół roku w moim życiu, które rozwaliło się w drobny mak. Teraz jak patrzę wstecz nie wiem skąd znalazłam w sobie siłę, żeby przeżyć....
              W moim przypadku też jest kosa z rodziną. U mnie fakt samobójstwa jest ukrywany i trzyma nas tajemnica. Oni mnie obwiniają i jest bardzo trudna relacja. Na cmentarzu też mam swój jeden znicz i jednego kwiatka mogę zostawić. Reszta zawsze ląduje w koszu, grób jest ich. Stąd też mam problem z 1 listopada, boję się ich spotkać przy grobie.
              Wierzę, że Twój sen to znak. Myślę, że chciał cię uspokoić, bo poprzednie sny nie niosły spokoju, że jest szczęśliwy. Wierzysz w reinkarnację? W to, że urodził się teraz jako ktoś inny?
    • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 22.10.15, 15:10
      Nie wierzę w reinkarnację. Staram się wzmocnić moją wiarę w Boga, chciałabym wierzyć tak na 100%,że coś TAM jest i że Leszek na mnie czeka. Że Go kiedyś przytulę, wygłaszczę, wykocham. Czytam częściej Biblię, czego wcześniej nie robiłam, a która objawiła mi się czymś naprawdę pięknym. Trafiłam na bardzo fajnego księdza, kapucyna, który stara mi się pomóc. Czytam książki o tej tematyce. Rodzina Leszka nienawidzi mnie od początku - jak mawiał Leszek, nie mogą znieść, że ktoś w Jego życiu może być równie ważny jak oni. Wszystko dobre, co robilam dla nich, dla Niego, obracają przeciwko mnie. Posądzają o jakieś totalne, wyimaginowane bzdury, przypisują wypowiedzi, które nigdy nie padły z mych ust. Przedtem posądzali mnie o chęć zagrabienia ich "majątku" (śmiech na sali jaki to majątek), teraz twierdzą, że przychodzę na cmentarz tylko po to, by ich "dręczyć". Dręczenie to od zawsze ulubione słowo mamusi. A ja przychodzę, bo czuję się tam bliżej Leszka. Leszka od zawsze uważali za swoją własność, taką jak telewizor, krzesło itp. Całkowicie go zawłaszczyli. Po Jego śmierci nienawidzą mnie jeszcze bardziej. Wiedzą, ze sami się do niej przyczynili i wiedzą, że ja o tym wiem. W szpitalu byłam codziennie, rozmawiałam z lekarzem. Był zszokowany stanem w jakim Lesze został oddany, spod opieki ojca-lekarza. Obgadali mnie przed całą rodziną - rodzina wierzy im i przyjmuje podawaną przez nich przyczynę śmierci, która jest nieprawdą. Ja wierzę, ze Leszek, tam na górze, wie jak było naprawdę i że im będzie kiedyś za całą krzywdę, którą nam wyrządzili, odpłacone. A wyrzucanie kwiatów, zniczy z grobu jest nie tylko świństwem, ale i przestępstwem - jako czyn szczególnie odrażający jest tak właśnie zakwalifikowane. 8 lat więzienia za to grozi. To ogromna podłość. Też nie lubię spotykać ich na cmentarzu, staram się tego unikac, ale niestety spotykamy się. Ostatnio gdy byłam, kobiety stojące przy furtce krzyknęły, żebym uważała, bo nadchodzą (ludzie są po naszej stronie, wiedzą co z nimi przeszliśmy). Matka Leszka usłyszała i choć nigdy nie zniża się do rozmowy z jej zdaniem "plebsem", rzuciła się na tamtą kobietę. A tamta nie dała się, stanęła w mojej obronie, powiedziała mamusi co myśli o ich postępowaniu i o tym, że chcą mnie zaszczuć. Zrobiło mi się raźniej, że ktoś mnie broni. Bo ogólnie jest mi z tym wszystkim bardzo źle. A dziś, na pociechę chyba śnił mi się Leszek - przytulałam Go.
      • kasiarom2 Re: śmierć narzeczonego. 22.10.15, 18:14
        Witam Was.
        Z tego co czytam jesteście młodymi osobami. Ja mam 47 lat. 3 tygodnie temu straciłam partnera z którym byłam 3 lata. Powiesił się.... Zupełnie nie radzę sobie z tym.
        • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 22.10.15, 20:27
          Ja jestem średnio młoda - mam 45 lat. Myślę, że ból jest bólem, niezależnie od wieku. Nie wierzę już w żadne szczęście, żyję nadzieją na spotkanie z Leszkiem - kiedyś tam... W moim przypadku, świadomość, że Leszek mógłby wciąż żyć, gdyby nie głupota i zadufanie w sobie jego ojca, jest czymś, co mnie praktycznie fizycznie niszczy. To okropna świadomość. Tym bardziej, że gdyby Leszek zmarł po przeprowadzce do mnie, pewnie miałabym prokuraturę na głowie. Bardzo Go kocham i wiem, że zawsze tak będzie.
        • ddaaffnnee Re: śmierć narzeczonego. 23.10.15, 00:43
          Bardzo Ci współczuje. Ja jestem po 30-tce już trochę. Z samobójczą śmiercią stykam się już pół roku i próbuje z tym żyć. Po 3 tygodniach to u mnie był dopiero pogrzeb, więc z własnego doświadczenia wiem, że nie można sobie z tym radzić po tak krótkim czasie. Ja dopiero teraz zaczynam ogarniać rzeczywistość, obiłam się o psychiatryk, więc jeśli sama sobie radzisz, to i tak gratuluję siły.
          Super, że piszesz...ja chętnie Cię wysłucham i wspomogę.
          Samobójstwo gorzej sobie wytłumaczyć niż chorobę, czy wypadek...
          • kasiarom2 Re: śmierć narzeczonego. 23.10.15, 11:15
            W moim przypadku pogrzeb był zaskakująco szybko, po trzech dniach. Nie stwierdzono udziału osób trzecich. Po dwóch dniach jego milczenia, co było zupełnym nieprawdopodobieństwem w jego przypadku (a był akurat u siebie), czułam taki wewnętrzny niepokój, po prostu wiedziałam, że coś się stało złego, dzwoniłam a on nie odbierał. Tak mnie nosiło, że obdzwoniłam szpital, miałam w ręku już słuchawkę z numerem do księdza z jego parafii, żeby zapytać o pogrzeb. Zupełnie nie wiem dlaczego . Wykręciłam raz numer, ale ksiądz nie odbierał i nagle przestraszyłam się tego co robię, że wywołuję wilka z lasu. Ale po 3 godzinach znów mnie coś nosiło, właściwie zupełnie bezpodstawnie, zadzwoniłam do jego siostry i zapytałam wprost czy stało się coś złego. Powiedziała, Ze powiesił się.... Dwa dni temu....Znaliśmy się spotykaliśmy się z jego rodzeństwem, rodzicami, wszyscy wiedzieli że jesteśmy razem i akceptowali to. Miała do mnie nr telefonu i nie powiadomiła....Wszyscy dookoła mówili mi, że jak samobójstwo t o prokurator, sekcja zwłok i to potrwa. Na następny dzień zadzwoniłam znów do tej siostry, żeby zapytać o coś bliżej. Była 12 w południe, powiedziała mi, że nie zna szczegółów, bo nawet o n ie nie zapytała jego córki. A o 14 -tej był pogrzeb. Dowiedziałam się tego później. Bardzo nie chcieli widocznie, żebym była na pogrzebie. Sytuacja była o tyle niezręczna, ze on nie miał rozwodu, nie był ze swoją żoną od wielu lat, ostatnio odwiedził adwokata w tym celu. Ale byliśmy ze sobą od 3 lat, mieszkał u mnie, spotykaliśmy się u jego rodziców w każde święta z jego rodziną. Wszyscy oficjalnie wiedzieli o mnie, odwiedzaliśmy się. Wiem, że nie powinno mnie być na tym pogrzebie, bo nie wiem czego mogłabym spodziewać się w takiej chwili ze strony jego oficjalnej żony i dorosłych córek, chociaż też wiedziały o mnie. Ale ze strony jego siostry 2 godziny przed pogrzebem słów, że nic nie wie.... To było jak obuchem w głowę, gdy dowiedziałam się, że pogrzeb już był.
            I tak pojechałam na cmentarz. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej. Niestety to jest 20 km ode mnie i dojazd jest naprawdę taki jakby go nie było. A nie mam samochodu. Przedtem jeżdziłam jego samochodem.
            Tydzień po pogrzebie, był taki piękny dzień w ciągu 15 minut wymyśliłam i zrealizowałam... Pojechałam tam rowerem. To nic, że wszystko razem trwało 6 godzin. Poczułam taki spokój, potrzebowałam tego, chyba żeby zobaczyć, dotknąć, uwierzyć. Na chwilę było mi lepiej, że go odwiedziłam, ale tylko na chwile.
            Właśni4e, że sobie nie radze, umówiłam się na wizytę do psychologa,bo czuję, że sama sobie nie poradzę. Wszyscy dookoła, którzy starali się być ze mną mają swoje życie, i po chwili smutku do niego wrócili. A ja nie mam już życia, nie chcę go mieć. Chociaż nie, źle piszę, chcę znów spowrotem normalnie żyć, tylko nie mam siły. Moje dorosłe dzieci dzwonią do mnie, przyjeżdżają na weekend i chyba wydaje im się, że powinnam się już "ogarnąć". A ja wiem, że to jeszcze długo potrwa, i już nie mam siły...
            • kasiarom2 Re: śmierć narzeczonego. 23.10.15, 11:17
              teraz tak sobie myślę, że wtedy to on kierował moimi myślami, że stało się coś złego....
      • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 23.10.15, 13:12
        Mnie też nikt nie zawiadomił, że Leszek jest w szpitalu - sam przysłał sms-a, że jest na oiom, podał godziny wizyt. W 1szy dzień jeszcze nie był w śpiączce farmakolog. Przybiegłam na 16tą-tak jak mu obiecałam. Potem mamusia do ludzi obgadywała, że "nawet w szpitalu była pierwsza". A jak mogłam nie być? Byliśmy z sobą bardzo długo, nie byłam kochanką, rozwódką czy kimś innym, o co mogliby się przyczepić. Zawsze mnie nienawidzili. Na mszy, którą zamówiłam za Leszka nie było nikogo z rodziny, choć podobno rodzina byla po naszej stronie - widać obdzwonili wszystkich, by nie przychodzili. Mieli w nosie, że to przecież modlitwa za ich syna. Z grobu kradną kwiatki, a zaraz potem lecą do Komunii. Kiedyś, gdy kradli te kwiatki, była z nimi pani, która sprząta. Zapytała, czy Leszek się nie gniewa, gdzieś tam, na "górze". Tatuś odpowiedział, że może się i gniewa. Ale kwiatków i tak to nie uratowało. Paskudni, podli ludzie. A najgorsze w tym wszystkim, że nie ma Leszka, a wciąż mógłby być. Tak bardzo cieszył się na nasze wspólne życie, liczył dni do wprowadzki.
        • ddaaffnnee Re: śmierć narzeczonego. 03.11.15, 08:41
          Jak przeżyłyście te ciężkie dni początku listopada?
          • kasiarom2 Re: śmierć narzeczonego. 04.11.15, 19:24
            Jest ciężko, bardzo ciężko, zresztą co tu mówić, wiecie same.
            Czasami tak bardzo nie daję już rady i chciałabym uwolnić się od tego wszystkiego co dzieje się w mojej głowie, że na siłę wypieram te myśli, tak jakby nie było przeszłości. Ale za chwilę czuję się jeszcze gorzej, bo przecież ta przeszłość była i to, że chcę od niej uciec dla własnego zdrowia psychicznego wydaje mi się jakąś zdradą wobec Jurka, że chcę go zapomnieć. A przecież nie chcę go zapomnieć, chcę tylko normalnie żyć, i nie da się tego pogodzić. Wiem, że piszę głupoty jakieś, ale taką mam właśnie gonitwę myśli, uczuć wspomnień, smutku, złości...
            • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 07.11.15, 12:31
              Mam podobnie. Dodatkowo Leszek był pisarzem i gdy w mieście sa organizowane jakieś imprezy wspominkowe idę, bo chcę podtrzymać pamięć o Nim. Tylko potem jest jeszcze gorzej. Coraz bardziej dociera do mnie świadomość, że nigdy już nie pogłaszczę Go, nie przytulę. Siedzę i ryczę w tym okropnym, pustym mieszkaniu, które w tej chwili tonie w bałaganie, którego nie mam siły ani ochoty sprzątać. Modlę się, by jak najszybciej połączyć się z Nim - jeśli rzeczywiście coś po tej drugiej stronie istnieje. Leszek pochodził z niewielkiej miejscowości pod Białą Podlaską - z Łomaz i tam sobie teraz leży. Gdy przychodzę do grobu i spotykam osoby, które były nam przychylne, a w tej chwili nie odpowiadają na dzień dobry, bo rodzice Lecha nagadali im jakichś bzdur na mój temat, jest jeszcze gorzej, bo strasznie przykro. W ogóle nie wyobrażam sobie dalszego życia. Tylko rozpacz straszna... Gdy robię coś, słyszę w myślach głos Leszka, słowa, które mówił w podobnych sytuacjach. Jest koszmarnie. Iskieką nadziei są czasem tylko zdarzenia, ktore mogłabym potraktować jako tzw. znaki-tyle, że zawsze potem zastanawiam się, czy to nie zwyczajne zbiegi okoliczności.
              • kasiarom2 Re: śmierć narzeczonego. 07.11.15, 18:01
                Rozumiem Cię bardzo dobrze. Ja mieszkam w domku z ogromnym ogrodem i masą pracy przy tym. Przez cały miesiąc wymyślałam sobie jakieś zajęcia,żeby tylko czymś się zając. Ale kończyło się to tak, że wychodziłam z domu i uciekałam do niego spowrotem, bo nie mogłam tam chodzić i patrzeć na to wszystko co Jurek zrobił, a zrobił bardzo dużo. Naprawiał, remontował, budował altanę. I po prostu nie mogłam na to patrzeć, bo zastanawiałam się po co mi to teraz, co mam sama w tym robić. Też wracają do mnie sytuacje, słowa, gesty i to jest okropne. Z jednej strony chcę normalności, a z drugiej wiem, że normalnie już nie będzie. I wtedy wracają jak mantra słowa Jurka "daj czas czasowi". Ale nie tak razem planowaliśmy, i tego nie mogę zrozumieć.
                Znajomi mówią, że jestem silna, ale dlaczego, bo nie ryczę publicznie? Nikt nie wie jak to jest wracać do pustego domu, w którym jeszcze nie tak dawno było zupełnie inaczej. Nie chcę tam wracać, ale gdzie mam iść? A w domu dopiero gdy jestem sama wszystko puszcza, bo wcale nie chcę być silna i sama.
                • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 07.11.15, 23:59
                  Ja bym chciała już przestać być. Po co mam zyć? Żeby jeść i płacić rachunki? Nic nie ma sensu...
                  • ddaaffnnee Re: śmierć narzeczonego. 15.11.15, 01:17
                    Ja na początku chciałam uciec jak najdalej, wyprowadzić się do innego miasta, kraju. Próbowałam żyć w tym mieszkaniu, gdzie żyliśmy razem, jednak nie potrafiłam. Musiałam się wyprowadzić...Nie mogłam przestać myśleć i czułam się dokładnie jak wy...Też słyszę, że jestem silna, ale to tylko mnie dobija...tylko ja wiem ile mnie kosztuje to cale przeżywanie każdego kolejnego dnia...

                    Czy oni wam się śnią?
                    • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 26.12.15, 02:57
                      Leszek śni mi się, Ale to nie są dobre sny, Najczęściej widzę kolejny raz jak umiera, jak się dusi. Zmienia się otoczenie, ale on sam zwykle próbuje złapać oddech i nie daje rady. To przykre sny. Choć ja nie bardzo wierzę w sny. Ale zdarzył mi się pewnego razu sen, że dostałam od Niego sms-a z następującym tekstem: "Nie myśl tyle o pogrzebie. Nazywam się teraz D.... (i właśnie nie pamiętam jak), jestem szczęśliwy". Gdyby rzeczywiście przyszedł do mnie taki sms, pewnie nie uwierzyłabym, że to od Niego - komórkę Leszka przejęła jego siostrzenica, która zresztą przeczytała naszą najintymniejszą korespondencję. Więc może taki sms musiał mi się przyśnić...?
                      • ddaaffnnee Re: śmierć narzeczonego. 26.12.15, 12:01
                        Jak przeżyłaś święta?
                        • agmonik Re: śmierć narzeczonego. 04.01.16, 21:26
                          Kiepsko przeżyłam. 11 stycznia będzie 9 miesięcy jak nie ma Leszka. Jest mi kropnie smutno, bardzo za nim tęsknię, nic mnie nie cieszy i wątpię, by jeszcze kiedykolwiek cieszyło. Strasznie jest. Jednocześnie wiem, że nie mogę innym zatruwać świątecznego czasu,więc staram się nie okazywać tego, co mnie zżera od środka, nawet uśmiecham się. Ale nie widzę już swojej przyszłości. Proszę Boga, by jak najszybciej nas połączył, zamiast żebym kontynuowała taką żałosną wegetację... Staram się wierzyć, że Leszek gdzieś tam na mnie czeka. Przeczytałam książkę "Byłem w niebie" i " Życie po życiu". I dzięki nim łatwiej mi wierzyć. Pozdrawiam serdecznie!
    • alicjabadanie Re: śmierć narzeczonego. 03.01.18, 21:08
      Szanowne Panie! Jestem magistrantką psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim i prowadzę badania dotyczące lęku przed śmiercią. Poszukuję kobiet, które doświadczyły śmierci bliskiej osoby w ciągu ostatnich 6 lat. Każda pomoc jest dla mnie bezcenna. Badanie zajmie około 10 minut. Jest w pełni anonimowe i poufne.
      Za poświęcony czas z góry dziękuję!
      docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLSeF3MfzsT3BkRpUkrn6NxMdzFZAt7l0fx2T17WZrWcvZrdZ7Q/viewform

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka