edw-ina
19.12.22, 19:20
Cześć dziewczyny,
jeszcze kilka tygodni temu cieszyłam się na święta. Myślałam sobie, jak to fajnie, że się zbliżają, pobędziemy trochę razem, coś fajnego zrobimy. W ogóle lubię święta. W związku z tym, że nie mamy mam/babć, teściów/wujków, jakoś tak bezstresowo było zwykle. Ile się udało posprzątać, tyle było sprzątnięte, co się udało ugotować, to było, reszta z restauracji. Więcej czasu zajmowało nam dekorowanie domu i chodzenie po targach bożonarodzeniowych, niż ten świąteczny pęd.
A w tym roku jakoś wszystko nie tak. Fakt - oboje mamy więcej pracy niż ostatnio i dużo różnych nieprzewidzianych spraw. Ale ja się staram jakoś nad tym mimo wszystko panować, by nie rozsiewać tego stresu, takiej niepotrzebnej nikomu nerwowości. M przeciwnie. Trudno jest z nim wytrzymać. Gdy jest w domu, wprowadza dziwnie nerwową atmosferę. Wszystko jest źle, na nic nie zważa, ale wszystko jest źle. Potrafi być naprawdę niemiły dla mnie, dla małej. Jakby raptem zaczął go obchodzić tylko on sam i jeszcze raz on. A inni nie mieli uczuć, nie przeżywali stresu. Jestem tym cholernie zmęczona. I nie ważna, nie dostrzegalna. Moje zmęczenie/praca/stres/choroba - to wszystko przestaje istnieć, gdy M "czegoś chce". Jako czegoś chce mam na myśli czegoś dla siebie, od obejrzenia meczu, po to by pójść pobiegać czy cokolwiek, co akurat mu zaświta w głowie i staje się w oka mgnieniu super ważne. Jakby go jakaś pomroczność ogarnęła, nie wiem, jak to nazwać. Ale z tego wszystkiego łapię się na tym, że po prostu nie chce mi się z nim przebywać i już nawet wolę, gdy gdzieś wyjdzie/wyjedzie itp. Bo chociaż jest mi wtedy dodatkowo ciężko, to przynajmniej nie mam do czynienia z tym jego niezrozumiałym zachowaniem, z ta nerwowością i skupieniem na sobie.
Przepraszam, są poważniejsze problemy, wiem. Nie wypada mi marudzić. Chyba po prostu chciałam się wygadać.