kamfora
13.12.09, 14:35
W piątek siedziałam z przyjaciółką pod drzwiami oddziału chirurgii
onkologicznej ("proszę tam usiąść, Oddziałowa po panią przyjdzie).
Minęła godzina, potem druga (szpital od pierwszego dnia uczy pokory)...
Gadałyśmy o tym i o tamtym, aż nagle A. poprosiła:
- Zrób mi zdjęcie.
Wzięłam od niej komórkę i pstryknęłam.
- Pokaż. Zgłupiałaś?! - podniosła lekko głos - przecież mnie tu
nie mają ucinać głowy, tylko pierś! Jeszcze raz!
Zrobiłam zdjęcie według instrukcji, przy okazji doradzając,
coby sobie sama w lustrze zrobiła, to będzie miała dokładnie to,
co chce.
- O! to jest myśl! - uśmiechnęła się. Po czym ni z gruszki ni
z pietruszki spytała: - Czy ty mi współczujesz?
- No, tak umiarkowanie - odpowiedziałam - A o co chodzi? Jaka
jest prawidłowa odpowiedź?
- Nie, nic takiego...tylko wczoraj moja siostra mi zarzuciła,
że żeruję na ludzkim współczuciu, jak jej powiedziałam, że
ze mną będziesz czekać dziś rano. Według niej nie powinnam
za każdym razem, jak mnie coś spotyka, informować o tym całego świata.
Bo to nieetyczne, tak powiedziała.
Przyznam, że mnie zatkało. Naprawdę tej kobiety życie nie rozpieszcza,
szczególnie w tym roku cios za ciosem po prostu.
Ale spotykam się z nią, bo ją lubię, a nie z powodu tych
wszystkich nieszczęść, które na nią spadają.
I - przyznaję - wolałabym, żeby ze mną też ludzie spotykali się
nie dlatego, że mi (z jakiegokolwiek powodu) współczują.
Co jest złego we współczuciu?
Może samo jego rozumienie jest błędne?