rapid130
31.05.10, 20:39
Oto deklaracja programowa kierowcy tęskniącego za przyjaznymi
samochodami, takimi do ręki, które ostatnio są gatunkiem wymierającym.
* * *
Programowo olewam ciepłym moczem samochody, w których forma przerasta
treść. Gdzie wskutek modnego wyglądu jestem skazany na mgliste
wyobrażanie sobie ich gabarytów zza kierownicy (no chyba, że
przejechałem tym Bóg wie czymś 20 tys. km).
Gdzie grubaśne słupki A zasłaniają mi przechodniów wchodzących na
przejście.
Gdzie tylna szyba ma rozmiar luku w czołgu.
Gdzie plastikowa osłona podsilnikowa 9 cm nad ziemią na każdym mniej
udanym przepuście z poprzecznym garbem donośnie przypomina mi o swoim
istnieniu, jeżeli jadę >70 km/h.
Ucieleśnieniem tych przykrości jest FIAT Bravo.
Olewam samochody z bocznymi lusterkami o kształcie i wielkości łyżeczek
od herbaty. Bo aerodynamika i lans były ważniejsze niż bezpieczeństwo
przy zmianie pasa.
Olewam samochody, w których dźwigienka zmiany świateł nie
umie "powiedzieć" mojej lewej dłoni, czy mam włączone mijania, czy
drogowe.
Olewam samochody, którymi we mgle pcham białą ścianę.
Bo ważniejszy, od ilości światła rozproszonego emitowanego przez
reflektory, był ich festyniarski wygląd.
Olewam samochody, w których muszę oderwać wzrok od jezdni na kilka
dłuuuugich sekund, żeby skutecznie przeregulować wentylację /
ogrzewanie. Bo jakiś kretyn z dyplomem uznał, że bezstopniowe suwaki są
demode, a ciekłokrystaliczny wyścietlaczyk z chińskiego kalkulatorka
jest trendy. To nie jest normalne, żeby trzeba było bawić się pokrętłem
(by przejść do podmenu "Kierunki nawiewu" w menu "Wentylacja" w głównym
menu "Urządzenia sterowania i kontroli"), tylko po to żeby zwyczajnie
włączyć szybszy bieg dmuchawy i nawiew na przednią szybę.
Olewam samochody wielkości Golfa o szerokości ponad 180 cm.
Tym się nie da wygodnie jeździć po lokalnych wąskich drogach.
Tym się nie da sprawnie parkować bez gimnastyki na cienkiej linie.
W to coś trudno się wsiada, bo trzeba naprawdę zamaszyście zarzucić
kuprem, żeby trafić na fotel, a nie w przestrzeń pomiędzy nim a
drzwiami.
Takie przywary wybaczyć się limuzynie służącej do latania do długich
trasach. W którą rano się wsiada, a wieczorem wysiada.
Ale nie można ich wybaczyć czterokołowemu sprzętowi gospodarstwa
domowego jeżdżącemu na krótszych odcinkach, który co chwilę się
parkuje, z którego się co chwilę wsiada / wysiada.
Olewam samochody średniej klasy o średnicy zawracania powyżej 11
metrów. Stare Mercedesy i BMW potrzebują do zawracania mniej miejsca
niż współczesne Corsy, C3, Clio. Dziwnie, nie?
Olewam samochody z 8-biegową dmuchawą nawiewu. Jak będę chciał pobawić
się guzikami i poryrać pokrętłami w te i we wte, to se kupie wypasioną
wieżę stereo. ;))))
Olewam samochody ze srebrzysto-kolorowistymi szlaczkami na deskach
rozdzielczych. Nie robią nic. Poza ślicznym odbijaniem się w przedniej
szybie.
Olewam samochody, które nie umieją grzać mnie w stopy i chłodzić twarz.
Jednocześnie.
Olewam samochody bez wskaźnika temperatury cieczy chłodzącej.
Olewam samochody, które zawsze zamrugają 3 razy, gdy trącę dźwignię
kierunkowskazów. Bo ktoś błędnie założył, że jestem durny.
Olewam samochody z neonami Las Vegas w miejscu normalnych wskaźników.
Moje oczy po całonocnej jeździe w towarzystwie takich świecidełek,
nawet przy ich maksymalnie przygaszonym podświetleniu, czują się jak
jajka posadzone na skwierczącej patelni.
Olewam samochody z bezpośrednim wtryskiem paliwa lub innymi cud-miód
wodotryskami, jeżeli na pierwszych 10 kilometrach spalanie sięga w nich
np. 16 l/100 km, w płynnie przemieszczającym się ruchu miejskim.
Pomimo, że to tylko 4 cylindry i 2 litry.
Pomimo, że nie jest to SUV z zapiętym napędem 4 x 4.
Pomimo, że jadę jak z pękniętą porcelaną, bo silnik się rozgrzewa.
Olewam samochody, w których nie mogę wymienić żarówki reflektora, w
środku deszczowej nocy, pod dobrze oświetloną wiatą całodobowej stacji
benzynowej.
Olewam samochody zaprojektowane tak, żebym w przewidzianym przez
kontrolera kosztów terminie zawitał w ASO i zostawił tam dwie
miesięczne pensje. I tak co pół roku.
Olewam samochody z automatyczną skrzynią biegów, w których nie mogę
sprawdzić poziomu płynu ATF bez uświnienia się po łokcie w kanale.
Olewam samochody, w których silnik chowa się ze wstydem pod plastikowym
straszydłem z dwiema dziurami na wlew i miarkę oleju.
Olewam samochody odpalane z karty. Samochód to nie bankomat.
Olewam samochody uszczęśliwiające mnie na siłę bezensownymi gadżetami w
standardzie, za które muszę zapłacić.
* * *
Rzadko zdarzają się chlubne wyjątki potwierdzające regułę, czyli
nowoczesne autka, którym nic nie brakuje, ale w których człowiek czuje
się jak w domu. Nie onieśmielony przepychem i zagubiony w procedurach,
jak przy pierwszej wizycie w luksusowym hotelu, gdzie wszystko chodzi
na kartę magnetyczną. ;)))))
Ostatnim takim współczesnym wynalazkiem, z jakim miałem do czynienia,
był Mitsubishi Lancer VIII.
Od pierwszych kilometrów miałem wrażenie spotkania ze starym dobrym
znajomym. Jakbym nim jeździł od lat. Zza kierownicy wsjo pięknie widać,
wszystkie zadania spełnia przyzwoicie, świetnie leży na drodze.
Przewidywalny, spolegliwy, cichy, nie wymagający zakuwania instrukcji
obsługi wielkości książki telefonicznej stanu Nowy Jork.
No i ma 4-biegową dmuchawę nawiewu. :P
To podsumowanie jest spisane z punktu widzenia użytkownika wszystkiego
rodzaju sprzętów 4-kołowych - 30-letniego, 10-letniego, kupionego w
salonie jako sztuka-nówka i współczesnych testówek / służbówek,
jeżdżonych dłużej niż 20 km.
Dedykuję je projektantom i producentom samochodów.
Bo to są drobne zgrzytające kamyszki, które usypują się w sporą górkę.
Górkę (dodatkowo) skutecznie zniechęcającą mnie zakupu w salonie czegoś
nowego na raty, dzięki jakiejś-tam-przeciętnej-krajowej zdolności
kredytowej.