pinezka.777
18.12.15, 10:42
Hej! Temmt poruszany wielokrotnie, ilu lektorów, tyle podejść. Chciałam jednak podzielić się czymś, co mnie zafascynowało-mianowicie jak problem rozwiązują terapeuci. Nie mialam świadomomości, iż wielu z nich kasuje pacjenta ZAWSZE, nieważne, czy pacjent chce odwołac wizytę, czy planuje urlop czy nie. Powstaje zozobwiązanie, konkretny dzień i godzina i to w gestii klienta/pacjenta jest, aby nie przegapić żadnej sesji.
Ciekawe podejście do tematu. Poczytałam trochę, podzielę się linkami:
1. artykuł: www.psychologiczny.com.pl/art/89,zasady-platnosci-za-terapie-kontrakt-terapeutyczny
2. forum-niby temat dotyczy czego innego, ale wielu terapeutów porusza kwestię odwołań i "przeciagania" spotkania, czyli problem nam znany: www.goldenline.pl/grupy/Zainteresowania/psychologia-psychoterapia/czas-trwania-jednej-sesji-konsultacji-psychoterapeutycznej,3145673/s/1
co o tym sądzicie? trafił mnie szczególnie argument, że przedłużanie sesji, to dawanie klientowi "wejśc sobie na głowę", a rolą prowadzącego jest prowadzić, a nie pozwalać sobie wejść na głowę. Jakoś mną to dogłębnie wstrząsnęło, jako że ja mam z tym wiecznie problem-kursanci gaduły. Przychodza za wcześnie, na sam koniec zajęć wyskakują z jakimś homeworkiem starym i MUSZĄ teraz. Jak się nie zgadzam i obiecuję, że wrócimy do tematu next time, to kwaśna atomosfera (jestem właśnie na świeżo po takiej sytuacji) i normalnie-FOCH!. A jak nie homework, to życiowe pogaduszki, nawet niepodsycane przeze mnie. I bach-moje 15 min na cisnacy pecherz idzie w pizdu. O przerwach 20 min, aby na totalnej szybkosci odgrzac obiad-nei ma szans. Efekt? wiecznie głodna i zła.
Pewna klientka notorycznie przyjeżdza 15 min za szybko (a odbiera dziecko o czasie, czyli wychodzi 60 min+15 min) i to jest tych 15 min mojej 40 min przerwy tego dnia, kiedy stoję z talerzem i próbuję jeść. Przestałam otwierać drzwi. Pani próbuje ponownie o umówionej godzinie. Sytuacja powtarza się co tydzien. Jakoś mi głupio z tego powodu, ale frustruje mnie bycie "na żądanie" non stop, bo kazdy kursant wychodzi z założenia, ze jego sprawy są najwazniejsze i "5 min w tę" mnie nie zbawi. A no właśnie, że nie.
Druga sprawa rzecz, która ponownie mnie popchnęła do googlowania takich tematów, to podejście do formalnej umowy. Moja nowa grupka, 2 os, podpisały umowę. I tyle. Nie respektują jej-tzn nie ma płatności wtedy, kiedy to ja je ustaliłam. Przelewają kasę, kiedy chcą. Moje maile z prośbą o uregulowanie zaległych płatności sa po prostu ignorowane.
Nie ma tez możliwości odwoływania zajęć-mimo to odwołują, bo "choroba nie wybiera". I tak trzecia lekcja z rzędu. Na info, że przecież zajęć grupowych się nie odwołuje, a druga koleżanka przeciez, ta zdrowa, może przyjćć na zajęcia sama, wybuchła niemalże awantura. Zaakceptowałam to, coś mi ewidentnie poszło nie tak z tymi konkretnymi osobami od początku, muszę popracować nad swoją asertywnością.
Mam też inną klientkę, która ani nie uprzedza, że nie zapłaci na czas, ani nie odpowiada na ponaglenia, ani nie zmienia swojego postępowania. Często zastanawiam się, na ile zaakceptować "bo w końcu kiedyś zapłaci", a na ile jednak oczekiwać szacunku wobec wzajemnych ustaleń-do 10ego, tzn do 10ego dnia miesiąca.
Człowiek-lektor się przejmuje drugą stroną-klientem, który nie raz nie dwa nie wywiązuje się z terminów płatności, nie przestrzega zasad współpracy stawiając nas w niekomfortowej sytuacji, a następnie oczekuje dopasowania się pod niego i odrabiania zajęc wtedy, kiedy to on ma czas i chęć. Oczywiście za friko. A tu proszę-taki psycholog ma to gdzieś. Szanuje swój czas. Wie, że na wizytę odwołaną 5 min przed niw znajdzie pacjenta, a lokal i sekretarkę opłacac musi. I spoko, hula. A u nas, lektorów, zawsze z tym jakiś problem jest. Gdzieś indziej znów jakiś coach sprecyzował, że handluje "swoimi kompetencjami i wiedzą w okreslonej jednostce czasowej", więc właśnie za tę jednostkę czasową pobiera opłatę i nie ma opcji, aby klient tą jednostka czasu manipulował. I pan coach zyje z tego i ma się dobrze.
Co Wy na to?