alexandrynka
13.02.09, 22:30
Od 10 lat cierpię na anoreksję z epizodami bulimii i depresję.
Właściwie nie pamiętam już momentu kiedy nie wypełniałaby mnie
dojmująca pustka i poczucie braku jakiegokolwiek sensu życia. Ciągle
próbuję czegoś nowego i nigdzie nie mogę znaleźć sobie miejsca.
Towarzyszem moich wieczorów jest najczęściej alkohol. Bardzo
przywiązuję się do mężczyzn,którzy okazują mi zrozumienie i dają
ciepło. Do mężczyzn,z którymi nie połączy mnie nigdy nic więcej niż
przyjaźń (ze względu na ich stan cywilny). Jest mi cholernie
ciężko,kiedy nie ma ich obok. Czuję ciągłą potrzebę upewniania się,
że jestem dla nich ważna. Kiedy nie mamy kontaktu przez jakiś czas
wpadam w czarną rozpacz i wolę myśleć, że są beznadziejni i cała ta
przyjaźń to pic na wodę. Próbuję ich, sprawdzam, ile będą mogli ze
mną wytrzymać. Często wewnętrzna próżnia mnie przerasta i jedynym
rozwiązaniem wydaje mi się sięgnięcie po żyletkę. Nie żeby się
zabić, ale żeby poczuć ból fizyczny, poczuć cokolwiek. Właściwie nie
wiem,po co...Marzę też czasami o samobójstwie, chociaż dopóki żyją
moi rodzice, nie miałabym odwagi tego zrobić. I siły chyba też nie.
Nie widzę przed sobą żadnej przyszłości tylko bolesną przeszłość. I
ciągle musi się coś dziać, monotonia codziennosci mnie wykańcza.
Potrafię zaszaleć, bywało, że porządnie. Przeszłam już trzy terapie,
brałam jakieś psychotropy (fakt, że krótko, bo po nich tyłam) i
ciągle to samo...Zawsze podczas terapii miałam wrażenie, że gadam o
tym samym a to, co najistoniejsze, nie jest kompletnie poruszane.
Ciągle zostawało coś najtrudniejszego. Sama nie wiem, co, i to jest
najtrudniejsze. Może już szukam teraz tego na siłę, ale mam
świadomość, że dopóki żaden lekarz nie postawi mi trafnej diagnozy,
ciągle będę błądzić po omacku.Depresja, borderline, coś innego?