aniolparys
25.06.06, 19:44
Rzuciłem picie ze względów estetycznych.
Po kilkunastu latach intensywnego picia. Po próbach ograniczania picia i
oszukiwania samego siebie. Po nieudanej próbie znaleziemia pomocy w poradni.
Gdy wszystko zaczęło się rozpadać. Po 30 latach palenia. Pewnego dnia,
niespodziewanie dla mnie samego, stwierdziłem że mam tego dość i przestałem
pić i palić.
Byłem brzydki, śmierdzący, nie miałem szacunku dla samego siebie. Nie tylko ja
zresztą. Uzmysłowiłem sobie, że wszystko co złe w moim życiu bierze się z
alkoholu.
Po kilku dniach dyskomfortu fizycznego - objawów abstynenckich, byłem osobą
nieuzależnioną. O pełnej świadomości, że alkohol jest czymś złym. Czymś do
niczego mi nie potrzebnym. Że nigdy już tego g... do ust nie wezmę. Bo i po
co? Uznałem, że jestem alkoholikiem. Czyli czowiekiem z zaburzonym
metabolizmem alkoholu. Dla którego to jest trucizna. Że nie wolno mi go pić.
Nie wolno mi, na tej samej zasadzie, arszeniku. I nie wezmę arszeniku do ust.
Do końca życia. Bo i po co? Mój organizm nie potrzebuje arszeniku.
Zająłem się swoim własnym życiem, odbudowywaniem rodziny, porządkowaniem
życia. I wreszcie korzystaniem z niego.
Żyłem w nieświadomości przez 2 lata. Do dnia, gdy trafiłem w internecie na
jakieś forum alkoholików. I przestraszyłem się troszkę. Zacząłem zgłębiać
problem. Okazało się, że jestem człowiekiem chorym. Na chorobę postępującą i
śmiertelną. Że głupio robię, że tylko nie piję: ja jeszcze powinienem
trzeźwieć. Że ten alkohol co w domu stoi jest dla mnie śmiertelnym
niebezpieczeństwem. Te imprezy na które chodzę. Te sklepy ze stoiskami z
wódką, których nie omijam szerokim łukiem. Mam iść na terapię. Mam się leczyć
bo jestem bezsilnym kaleką.
W pracy zawodowej współpracuję bezpośrednio z grupą kilkunastu osób. Dwie z
nich, od kiedy je znam, nie biorą żadnego alkoholu do ust. Jedna z jakichś
przyczyn religijno-zasadniczych, druga estetyczno-zdrowotnych. One też są chore??
Kto tu jest chory?
Zdrowie, wg definicji Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) to stan pełnego
fizycznego, psychicznego i społecznego dobrego samopoczucia. Czego mi brakuje
do tej definicji? Do pierwszych wirtualnych kontaktów z innymi alkoholikami
czułem się zdrowy. Węższa definicja zdrowia: zdrowie jest to brak choroby. Też
czułem się zdrowy.
Zacząłem podejrzewać, że ktoś próbuje wmówić niepijącym alkoholikom chorobę.
Dla pieniędzy, żeby uzasadnić swoje istnienie jako ważnej instytucji? Dla
stworzenia, pod płaszczykie udzielania pomocy, grup uzależnionych ludzi aby
sprawować nad nimi kontrolę?
Nie wiem - nie mój problem.
Na stronie pl.wikipedia.org/wiki/Zdrowie jest rozwinięta definicja
dobrego zdrowia psychicznego. Wymienione są cechy, które zdrowy człowiek
powinien spełniać.
Trochę mnie ona uspokaja: spełniam większość z kryteriów tam zawartych. Czego
więcej szukać?
Jeszcze jeden fakt, który pozwala mi spać spokojniej. Dwa duże, niezależne od
siebie, badania ankietowe wykazały niezwykłą zgodność: 77,5% ludzi, którzy w
przeszłości mieli kłopoty z alkoholem poradziło sobie bez jakiejkolwiek
terapii. Kto nie wierzy niech wpisze w google "Recovery from alcohol problems
with and without treatment" i poczyta nie tylko wyniki badań, ale, z
ciekawości, inne miejsca, które wskaże wyszukiwarka.
Tym 77% kuracja nie była potrzebna. A ilu z pozostałych ludzi poradziłoby
sobie bez niej? Tego nie wiemy. Jedyne co wiem, że na kurację często zgłaszają
się często ludzie, którzy mają już dość siebie pijących i tylko czekający na
pomocną dłoń.
Reasumując: jestem zdrowy. Szkoda że niewielu takich wypowiada się na forach o
uzależnieniach.