jana111
28.06.22, 21:47
Najpierw przydługi wstęp (można nie czytać), na końcu pytania na które szukam odpowiedzi. Niezaliczona 2. klasa technikum, rozważana zmiana na 2. liceum.
Syn, przez większość podstawówki bez wielkiego entuzjazmu do nauki, sprężył się do egzaminu 8-klasisty i dostał do wymarzonego, topowego technikum. Pierwsza klasa teoretycznie jakoś poszła, zajęcia praktyczne- super, przedmioty ogólne - jeśli idzie o średnią ocen całkiem nieźle, zawodowe - gorzej, ale też bez większych problemów sobie poradził. A praktycznie, to z tej pierwszej klasy wyniósł pewną znajomość matematyki i zawodowych, bo tego musiał się nauczyć, żeby zdać. Oraz umiejętność pracy w grupie, szybkiego szukania rozwiązań w internecie, uruchamiania alternatywnych, niewidzialnych i niesłyszalnych dla nauczyciela kanałów komunikacji. Skutki pandemii, cóż.
Schody zaczęły się w drugiej klasie, kiedy trzeba było jednak chodzić do szkoły i już tylko niektóre testy udawało się zdać metodą wchodzenia do kodu strony i odczytywania klucza. Kierunek go nie interesuje, teraz wybrałby zupełnie co innego. Na praktycznych zanim się zrobi trzeba pomyśleć, a jeszcze nieraz napisać kolokwium. Zawodowe - uczy się tylko, żeby zdać, bez zrozumienia, najlepiej wykuć kawałek, żeby wystarczyło na te 40% i aby się nie przemęczyć, tu ściągnąć się nie da. Reszta przedmiotów -zlane z góry na dół, może się uda ściągnąć, a jak nie, to na poprawkę trochę się nauczy. I w zasadzie to nawet nie jest tak, że się nie uczy – jak musi, to się weźmie do nauki. Tyle, że nie jest typem zdolniachy, co to jak się spręży, w godzinę ogarnie miesięczne zaległości. Jeśli test jest jutro, to dziś zacznie się uczyć, jeśli jest pojutrze, to ma jeszcze oceany czasu. W zawodowych czasami pomaga mu mąż, z wielkim bólem z obu stron, bo on przecież wszystko najlepiej wie, bo koledzy mu powiedzieli a tata kiepsko tłumaczy, tata z kolei czeka aż syn poprosi aby mu wytłumaczyć i doczekać się nie może. Przy czym jak już mu się uda wiedzę wbić do głowy i nakłonić do myślenia, to dalej już jakoś idzie, gdyby się wziął choć ten dzień wcześniej, rezultaty byłby znacznie lepsze. Oraz są rzeczy, do których zapałał entuzjazmem – jak matma po ostatnich korepetycjach, przykłada się, fajnie współpracuje, myśli.
Do tego oczywiście uzależnienie od komputera i telefonu. Zabrać przeważnie się nie da, bo materiały nauczyciele przesyłają mailem, notatki od kolegów też na komunikatorach. Ale bywało. Odcięliśmy internet – zorganizował sobie swój. Zabrany komputer- patrzy w telefon. Zabrany telefon – prześpi pół dnia. To oddzielny temat, podjęliśmy pewne kroki, pewnie skończy się na leczeniu, ale to wszystko trwa.
No i teraz. Strategia nie wypaliła. Wyłożył się na polskim, rzetelnie sobie na to zapracował, zwłaszcza w 1. semestrze. Oraz na części zawodowych – tu już miał sporo pecha, bo każdy z nich był do zdania, zabrakło mu po kilka procent, wystarczyło, żeby 1 zdał i miałby prawo do poprawki w sierpniu, błąd w strategii (tej na finiszu, gdyby zaczął się uczyć 1. maja a nie 1. czerwca pomijam oczywisty fakt, że cały rok sobie bimbał).
Wychowawczyni mówiła wprost (od miesięcy), że to jest wyjątkowa sytuacja, że wszyscy przeszli do II klasy i oni tak naprawdę pierwszy rok są na poważnie w szkole. Że kto nie chce wiązać przyszłości z przedmiotem kierunkowym, może niech pomyśli o LO, bo szkoda tracić rok albo więcej. Że w trzeciej klasie to dopiero będzie trudno. Myślę o sobie (zmieniałam szkoły, klasy, kierunki studiów, to były trafione decyzje) i akceptuję zmianę, po co ma się męczyć z czymś co go nie interesuje. Mąż zasadniczo jest przeciw – teraz przynajmniej uczy się tych zawodowych, coś mu zostaje w głowie, rozwija mózg, jak pójdzie do LO, nie będzie się uczył niczego. Zastanawialiśmy się nad zmianą około półrocza, ale wyszliśmy z założenia (on, my, psycholog z poradni pedagogicznej), że jak się zaweźmie teraz, to tę drugą klasę skończy, jeśli się ocknie, to sama szkoła jest na bardzo dobrym poziomie, a z jego aktualnymi osiągnięciami może go przyjmie jakiś nędzny ogólniak godzinę jazdy w jedną stronę. Okazuje się – bo obdzwonił wydział edukacji, który w Krakowie nie prowadzi takiej ewidencji i prawie wszystkie ogólniaki oprócz Nowodworka i innych z top listy oraz tych z Huty (to drugi koniec miasta) – nigdzie nie ma miejsc, a tylko w 1 szkole w ogóle doszło do pytania dlaczego chce się przenosić – więc miejsc nie ma dla zwykłych uczniów, nie mówiąc o drugorocznych. Może dzwonić w lipcu, może w sierpniu po poprawkach.
Pytania:
1. czy (i jak) szukałybyście za wszelką cenę liceum? (cena to głównie długie dojazdy, teraz miał kwadrans autobusem, to była najbliższa szkoła w okolicy)
2. jak w ogóle przekonać dyrekcję do przyjęcia go? Gdyby nie poprawiał zawodowych, dałby radę z tym polskim, pomylił się w wyborze kierunku i nie dal rady wszystkiego zaliczyć, bez 5 przedmiotów zawodowych byłoby znacznie łatwiej.
3. czy może lepiej, żeby tę klasę powtarzał? Z zawodowymi da radę, z matmy obiecuje się przyłożyć, ale resztę będzie miał w poważaniu i go nie będą za nieobecności klasyfikować. A potem trzecia klasa, jak pisałam powyżej, najcięższa.
4. może słabsze technikum? Zawodowe te same, jakieś różnice programowe, inni nauczyciele, inna szkoła -tu się obawiam o towarzystwo w jakie może wpaść, choć już tutaj też sobie znalazł niewłaściwych koleżków
5. czy brałybyście pod uwagę szkoły prywatne, chodzi mi po głowie montessori i waldorfska – żadnej z nich nie znam, trochę się parę lat temu próbowałam zorientować, więc coś mi dzwoni
6. jak ten rok straty sensownie wykorzystać -niby i tak był najmłodszy w klasie (koniec grudnia 2005), ale jednak edukacyjnie to jest rok stracony