14.10.06, 09:52
www.skyscrapercity.com/showthread.php?t=398255
Popatrzcie na fotki (tyle, że serwer skyscrapersów słaby jest, więc trzeba
oglądać wcześnie rano, przy małym obciążeniu). Dla mnie - architektura -
bomba, zdjęcie habubu - jeszcze większa bomba.
Obserwuj wątek
    • beduinka Re: SUDAN 14.10.06, 10:11
      fajne

      mi najbardziej spodobały się zdjęcie burzy piaskowej
      • chaladia Re: SUDAN 14.10.06, 10:46
        Mnie - derwisze. Ci, których pamiętam jako dorosłych,na zdjęciach są starcami,
        a dzieci, które pętały się przy dorosłych 15 lat etmu, to dziś dorośli ludzie.
        • elapietrusiak Re: SUDAN 14.10.06, 17:07
          zamarzyłam sobie własnie Sudan ;)
          kiedy te fotki były robione ?
          • chaladia Re: SUDAN 14.10.06, 17:52
            Na oko w tym, albo w ubiegłym roku.
    • beduinka Najdłuższa wojna Afryki 28.01.07, 10:59
      Najdłuższa wojna Afryki

      Wojciech Jagielski, gazeta.pl. 2007-01-23

      Za bardzo ją kochałem. Nie mogła płacić za to, że wybrałem rewolucję

      Pułkownik w swojej wieczornej postaci...
      więcej zdjęć Powtarzał, że jest szczęśliwy, że nic by w swoim życiu nie
      zmienił, nawet gdyby mógł zawrócić czas. Że niczego nie żałuje, a zapłatą za
      wyrzeczenia jest to, że ludzie są z niego dumni.

      "Moja córka jest ze mnie dumna" - mawiał.

      Mnie wydał się człowiekiem przegranym, który nie potrafił spojrzeć prawdzie w
      oczy. Bronił się przed nią wspomnieniami. Dzielił się nimi z każdym, kto chciał
      słuchać, a jego wyszukane maniery i niezwykła uprzejmość przekonywały, że jest
      kimś niezwykłym.

      A przecież, jak wszyscy wkoło, musiał widzieć, że jego marzenia już się nie
      ziszczą, poświęcenia poszły na marne. Był stary, samotny i przegrany. Odchodził
      powoli wraz ze swoim czasem, gdy wszystko wokół zdawało się budzić do życia.

      Pułkownik

      Nazywał się Mahdżub Nasser i lubił, gdy tytułowano go pułkownikiem. Był nim
      przed laty, gdy służył w sudańskim wojsku.

      Mieszkał w namiocie naprzeciwko. Wieczorami, gdy upał zelżał, ubrany w jasną,
      powłóczystą galabiję siadywał na krześle przed namiotem. Rozkładał na stoliku
      cztery telefony komórkowe, z którymi się nie rozstawał, i prowadził niekończące
      się rozmowy po angielsku i arabsku.

      Przyciągał uwagę elegancją i godnością, które emanowały z każdego gestu, i
      twarzą o jasnej skórze i arabskich rysach. "Nie jestem Arabem, lecz
      Nubijczykiem" - prostował łagodnie. Po czym rozpoczynał opowieść o niezwykłych
      dziejach Nubii, krainy nad środkowym Nilem, na pograniczu dzisiejszych Egiptu i
      Sudanu. O faraonach i rzymskich legionach, wspaniałych królach Kuszytów,
      pierwszych chrześcijańskich królestwach nad Nilem i arabskich koczownikach,
      którzy przynieśli tu nową religię, islam.

      "Nubijscy łucznicy uważani byli za najlepszych na świecie - powiadał. - Wrogów
      trafiali strzałami prosto w oko".

      Nubijczyków nie byli w stanie podbić nawet sławni z waleczności arabscy
      wojownicy. Wyruszając na południe, w górę Nilu, na wyprawy po niewolników i
      złoto, musieli chować broń głęboko w jukach.

      Nubia była pomostem między zachodem i wschodem oraz północą i południem.
      Wędrowały przez nią kupieckie karawany, uczeni, artyści, wymieniając się na
      postojach towarami, ideami, rozumieniem piękna, dobra i zła. Z czasem żyzne
      ziemie w dolinie Nilu skusiły tak wielu Arabów, że stali się w Nubii liczniejsi
      niż tubylcze plemiona. Nubijczycy przyjęli ich wiarę, mowę, obyczaje,
      zachowując jednak przeświadczenie o swojej odmienności.

      Minister

      Kiedy tak przesiadywał wieczorami przed swoim namiotem, pułkownik sprawiał
      wrażenie ważnej osobistości. Ja już pierwszego dnia wziąłem go za ministra.
      Zarządca namiotowego miasteczka zapewnił mnie, że choć 150 dolarów za noc jest
      ceną równą drogim safari w parkach narodowych w Kenii czy Tanzanii, to będę
      mógł zobaczyć tu zwierzynę ciekawszą niż lwy i hipopotamy - spotkam ministrów
      rządu państwa, które dopiero ma powstać.

      Po raz pierwszy zobaczyłem pułkownika, gdy rozmawiał przed namiotem z młodą
      dziewczyną. "Dziennikarka", pomyślałem. Ze strzępów rozmowy wychwyciłem
      słowo "ministerstwo". Dziewczynę spotkałem jeszcze tego samego wieczoru na
      kolacji w stołówce. Zapytałem, czy mężczyzna, z którym rozmawiała przed
      namiotem, jest ministrem.

      - Nie, to ja jestem ministrem - odparła.

      Zagadnąłem go po kolacji.

      - Jest pan kupcem?

      - Skąd ten pomysł? - odpowiedział pytaniem, jakby urażony. - Nie, mój panie,
      przybyłem tu z Nubii, by dokończyć rewolucję, której narodzin byłem świadkiem,
      a nawet akuszerem. Można powiedzieć, że ode mnie wszystko się zaczęło.

      Zdychające miasto

      Miasto zrywało się do życia wraz ze słońcem wzlatującym w niebo szybko,
      niespodzianie. Dżuba... Od tak dawna kusiła mnie swoją nazwą, niedostępnością,
      historią. Może dlatego w konfrontacji z wyobrażeniami jej rzeczywista postać
      wypadła tak rozczarowująco i smutnie.

      Wędrując piaszczystymi ulicami pełnymi śmieci, kurzu i smrodu, nie potrafiłem
      dopatrzyć się tu żadnego ukrytego piękna, żadnej magii.

      Podczas półwiecznej wojny między panującą w Sudanie arabską i muzułmańską
      północą oraz murzyńskim chrześcijańskim południem Dżuba pozostawała ostatnim na
      południu przyczółkiem rządowych wojsk. Otoczone zewsząd przez partyzantów
      miasto żyło w oblężeniu, wciąż zagrożone, wciąż w niedostatku i niepewności.
      Odkąd broniący się w twierdzy żołnierze zaminowali okoliczne drogi i pola,
      jedyny kontakt ze światem zapewniały samoloty przylatujące od czasu do czasu z
      Chartumu.

      Miasto powoli umierało. Nie ginęło jak bośniackie Sarajewo, afgański Kabul czy
      kaukaski Grozny, bohatersko i męczeńsko, lecz zdychało. Sudańskim partyzantom
      nie wystarczyło sił, a może i odwagi, by upokorzyć rząd z Chartumu, wziąć Dżubę
      szturmem i uczynić z niej swoją stolicę. Postanowili ją zamęczyć. Ostrzeliwali
      więc Dżubę niespiesznie, schowani w zaroślach na drugim brzegu Nilu. Pociski i
      granaty nie dolatywały do śródmieścia, gdzie mieściły się urzędy i
      komendantury. Wybuchały wśród ulepionych z gliny i krytych słomianą strzechą
      okrągłych chałup.

      Zazdrość

      Najdłuższa wojna współczesnej Afryki pochłonęła 2 miliony ludzkich istnień, a 4
      miliony skazawszy na poniewierkę. Dwa lata temu została przerwana, a sudańskie
      południe wywalczyło sobie prawo do secesji. W 2011 roku w południowym Sudanie
      zostanie przeprowadzony plebiscyt i jeśli większość opowie się za
      niepodległością, nad Nilem powstanie nowe państwo. Dżuba zostanie jego stolicą.

      Przemierzając codziennie miasto, wędrując wśród zniszczonych parterowych
      kamienic, w cieniu rozłożystych palm i drzew mangowych, próbowałem odkrywać w
      nim przyszłą metropolię. Przycupnięty przy śródmiejskim rondzie, poczerniały od
      starości i deszczów, przysadzisty, liszajowaty gmach, w którym zabierali się
      deputowani stanowi, po remoncie i odmalowaniu stanie się zapewne siedzibą
      nowego parlamentu. Pozostałe kamienice, pozajmowane przez urzędy, wydawały się
      zbyt małe i ciasne na ministerstwa. A już żadna w mieście budowla nie wydawała
      się godna dumnego miana prezydenckiego pałacu.

      Dwiema przecinającymi miasto ulicami pasterze przepędzali stada długorogiego
      bydła zebu. Między ospałymi od upału krowami niecierpliwie przepychały się
      błyszczące samochody. Zawsze im było dokądś pilno, a z twarzy kierowców nigdy
      nie znikał szlachetny frasunek.

      Cudzoziemcy, bo to oni siedzieli za kierownicami, przybyli przed laty do Dżuby,
      by ocalić ją przed zagładą. Dzięki nim przetrwała wojny, klęski głodu i
      zarazy.Teraz, gdy zły czas minął, a miasto niezgrabnie, ale stawało na nogi,
      cudzoziemcy byli o nie trochę zazdrośni. Jak troskliwi rodzice o dzieci, które
      zaczynają sobie bez nich radzić, mają własne plany na przyszłość. A Dżuba miała
      swój plan na przyszłość i nie zgadzała się dłużej istnieć tylko po to, by ktoś
      mógł ją wybawiać z kłopotów.

      Cudzoziemcy z niezliczonymi organizacji dobroczynnych wciąż Dżubę żywili,
      leczyli, dawali zatrudnienie i zarobek jej mieszkańcom. Ale do miasta
      przybywało coraz to więcej obcokrajowców, już nie po to, by okazywać tubylcom
      miłosierdzie i dobroć, lecz by robić z nimi interesy.

      W naszym obozowisku nad Nilem inżynierowie z Chin przekonywali miejscowe
      władze, by pozwoliły im pobudować jakąś drogę. Jakąkolwiek. Do Kenii albo do
      Nimule lub Ngomoromo na granicy z Ugandą. Do Rumbeku, Jambio albo Jei. Albo
      jakiś most na Nilu. Droga czy most miały być przysługą dla rządu z Dżuby. Ten
      zaś, gdyby zechciał się odwdzięczyć, mógłby przyznać Chińczykom koncesję na
      wydobycie ropy naftowej.

      Lata wojennej blokady sprawiły, że w mieście brakowało właściwie wszystkiego.
      Nie było dróg (ktoś wyliczył, że w całym południowym Sudanie, trzykrotnie
      większym od Polski, tylko 10 kilometrów dróg było pokrytych asfaltem), prądu,
      czystej wody, telefonów, sz
      • beduinka 2 Najdłuższa wojna Afryki 28.01.07, 11:00
        Lata wojennej blokady sprawiły, że w mieście brakowało właściwie wszystkiego.
        Nie było dróg (ktoś wyliczył, że w całym południowym Sudanie, trzykrotnie
        większym od Polski, tylko 10 kilometrów dróg było pokrytych asfaltem), prądu,
        czystej wody, telefonów, szkół, szpitali, samochodów, a nawet motocykli czy
        rowerów. Aby dotrzeć na targ do najbliższego miasta, wieśniacy musieli
        nierzadko wędrować pieszo kilka dni.

        W sposobiącej się do roli stolicy Dżubie brakowało ludzi wystarczająco
        wykształconych i doświadczonych, by obsadzić nowe ministerstwa i urzędy. Nie
        było nawet budynków, które nadawałyby się na urzędy i kwatery dla ministrów i
        innych dygnitarzy. W mieście był tylko jeden porządny hotel Raha, w dodatku
        niewielki, a w co lepszych rezydencjach już dawno rozlokowały się biura
        zagranicznych organizacji dobroczynnych.

        Chcąc nie chcąc, ministrowie i urzędnicy z miejscowego rządu, zostawiwszy
        rodziny w dalekich miastach, gdzie ukryli się przed wojną, kwaterowali w Dżubie
        w namiotowych obozowiskach nad brzegami Nilu. Mimo astronomicznych cen miejsc
        brakło, bo o łóżka w namiotach walczyli między sobą południowosudańscy
        dygnitarze, zagraniczni dziennikarze, a także przedsiębiorcy skuszeni
        marzeniami o miliardowych kontraktach na odbudowę kraju. Co rano zajeżdżały po
        nich służbowe samochody i - urzędowo wystrojonych - wiozły z namiotów prosto do
        gabinetów.

        Właśnie w tym niedostatku wszystkiego zjeżdżający do Dżuby przybysze upatrywali
        dla niej i dla siebie wielką szansę i okazję do zarobku. Na targowiskach, które
        wypierały arabskie sklepy, w cieniu krużganków, murzyńskie przekupki
        sprzedawały nieznane tu dotąd towary zwożone teraz z Kenii, Ugandy, Konga, a
        nawet Etiopii i Somalii. W wyposzczonej, ale zachłyśniętej wolnością Dżubie
        można było sprzedać wszystko z dużym zyskiem.

        Dawni mieszkańcy Dżuby, wygnani z niej przez wojnę, teraz gnali do niej na
        złamanie karku, by odnaleźć, dopilnować albo upomnieć się o to wszystko, co
        przed laty bez wielkiego żalu porzucili. Taka okazja miała się więcej nie
        powtórzyć. Zwycięstwo przypadnie tylko pionierom. Dla spóźnionych zabraknie
        nawet miejsca.

        Ofiara staje się katem

        Pułkownik Mahdżub Nasser zdawał się nie dostrzegać gorączki, jaka ogarnęła
        miasto. I choć był gościem Dżuby, nie życzył jej dobrze. Jej triumf oznaczałby
        zaprzepaszczenie wszystkiego, w co - jak twierdził - wierzył i czemu wszystko
        poświęcił.

        Wracał z miasta jeszcze przed zmierzchem. Zmieniał ciemny garnitur na galabiję,
        odmawiał wieczorną modlitwę. Po kolacji zaś siadywał na krześle przed namiotem
        i chętnie wracał wspomnieniami do czasów, gdy - jak mawiał - wszystko się
        zaczęło.

        Noc zapadała prędko. Mieszkańcy obozowiska, którzy chcieli zażyć - po
        wieczerzy, przed snem - choć przez chwilę rześkiego powietrza, przychodzili z
        krzesłami nad rzekę, pod mangowe drzewa. W ciemnościach bez przerwy grały
        cykady i telefoniczne dzwonki, a wiatr strącał dojrzałe owoce mango, które
        spadając na blaszane dachy kuchni i stołówki, grzmiały jak wybuchające granaty.

        Wojny towarzyszą Sudanowi, największemu krajowi Afryki, przez całą jego
        historię. Choć za początek wojny na południu przyjęto uważać rok 1983, to
        naprawdę wybuchła ona w roku 1955, w przeddzień ogłoszenia niepodległości.
        Sudańscy Arabowie, wywalczywszy wolność dla siebie, odmówili jej murzyńskim
        ludom z południa, które wcześniej, przez długie lata, traktowali jako zagłębie
        niewolników. Stara jak świat historia ofiary przemieniającej się w oprawcę.

        W 1983 roku rządzący w Chartumie Arabowie złamali kolejny, zawarty na początku
        lat 70. rozejm, zmuszając Murzynów, by żyli według praw Koranu. Wojna została
        ogłoszona świętą, co uczyniło ją jeszcze okrutniejszą. Południe, gdzie
        mieszkała jedna trzecia ludności Sudanu, stało się makabrycznym miejscem kaźni.
        Sawanny stały się polami śmierci.

        Południowej rebelii przewodził dawny podwładny pułkownika Mahdżuba John Garang
        de Mabior, czarny jak heban, potężny, sękaty Dinka, przedstawiciel ludu,
        którego mężczyźni uważani są za najwyższych w Afryce.

        "Mogłem go powstrzymać. To ode mnie zależało, którego ze swoich oficerów poślę
        na południe, do garnizonu w Bor nad Nilem, gdzie wybuchł bunt. Wybrałem
        Garanga, choć wiedziałem, że nie stłumi buntu, ale podburzy resztę żołnierzy i
        sam stanie na ich czele".

        Bunt

        Kiedy pułkownik przywoływał tamte czasy, sam zdawał się młodnieć. Nabierał
        wigoru, a z jego głosu znikało zwątpienie. "Byłem po stronie Garanga. Też
        uważałem, że prezydent Nimejri okazał się wielkim rozczarowaniem i trzeba było
        go odsunąć od władzy. Wielu z nas, młodych oficerów, uważało, że zbrojne
        powstanie jest konieczne. Ale tylko Garang był zdolny je wywołać".

        W tamtych latach w Afryce wielu wojskowych sięgało po władzę. Niektórzy tylko
        po to, by zagarnąć ją dla siebie. Większość jednak zawiązywała spiski i
        dokonywała przewrotów stanu ze szczerym przekonaniem, że tylko zdyscyplinowana
        armia, jedyna sprawa organizacja w upadłym państwie, może je uratować przed
        wojnami domowymi i chaosem.

        Wierzył w to także młody pułkownik Dżaafar el Nimejri, gdy w 1969 roku
        dokonywał zamachu stanu i przejmował władzę w Chartumie. Rzeczywistość - jak
        zwykle - okazała się niewdzięczna. Jak wszyscy szlachetni rewolucjoniści
        Sudańczyk szybko zderzył się z chropawym murem niemożności. Tracił cierpliwość,
        a opór próbował przełamywać siłą. W końcu okrzyknięto go tyranem. Nowe spiski
        zawiązywano już przeciwko niemu.

        W 1983 roku, zamiast stłumić bunt żołnierzy, posłany przez pułkownika Mahdżuba
        jego podwładny Garang zdezerterował, a dowodzony przez niego oddział stał się
        zalążkiem nowej powstańczej armii.

        Na wieść o ucieczce i buncie Garanga rozwścieczony Nimejri kazał wtrącić do
        lochu jego przełożonego. Za zdradę stanu pułkownik Mahdżub został skazany na 20
        lat więzienia.

        Fatima

        - Nie czułem się pokrzywdzony - wspominał pułkownik Mahdżub Nasser
        najdramatyczniejsze lata swego życia. - Przeciwnie, jako człowiek pobożny
        muzułmanin, poczułem się wyróżniony, że to mnie pisane było męczeństwo. Jeśli
        miałem jeszcze jakieś wątpliwości, to wszystkie opadły, gdy zatrzasnęła się za
        mną brama więzienia.

        Czasami przerywał swoją opowieść na dłuższą chwilę. Zapalał nowego papierosa,
        pociągał łyk herbaty, wpatrywał się w ciemność.

        - Kiedy skazano mnie na więzienie, wiedziałem, że moje dotychczasowe życie się
        skończyło, że właściwie umarłem. Ale wiedziałem też, że jeśli jakimś cudem
        odzyskam wolność, będę robił to, co zaprowadziło mnie za kraty - mówił cicho. -
        Johnowi Garangowi ani nam wszystkim wcale nie chodziło tylko o obalenie złego
        rządu, ale o to, by odmienić Sudan. Chcieliśmy zaprowadzić raz na zawsze takie
        porządki, które zapewniałyby wszystkim mieszkańcom bezpieczeństwo,
        sprawiedliwość i poszanowanie ich odmienności.

        Wtrącony do więzienia zażądał widzenia ze swoim szwagrem. Oznajmił, że zamierza
        się rozwieść z żoną, a jego siostrą. Fatima była piękną dziewczyną, ledwie 23-
        letnią, młodszą od Mahdżuba o ponad dziesięć lat. Pobrali się dwa lata
        wcześniej.

        - Powiedziałem, że moja decyzja jest ostateczna. Fatima miała całe życie przed
        sobą. Nie mogłem jej tego zabierać, za bardzo ją kochałem. Nie mogła płacić za
        to, że wybrałem rewolucję.

        Nazajutrz odwiedziła go w więzieniu żona. Zapłakana błagała go, by jej nie
        odsyłał. Powiedziała też, że spodziewa się dziecka. Nie uwierzył. Podejrzewał,
        że to tylko wybieg, by złamać jego stanowczość.

        Krewni szybko przeprowadzili rozwód.

        Wkrótce w Chartumie doszło do bezkrwawego wojskowego przewrotu. Dżafar Mohammed
        Nimejri został obalony. Nowy władca generał Abdurrahman Suar ed-Dahab ogłosił
        amnestię. Po dwóch latach za kratami Mahdżub Nasser odzyskał wolność. Za późno.
        Wypuszczony z więzienia dowiedział się, że Fatima urodziła córkę, a wkrótce
        potem wyszła ponownie za mąż.

        Nie zwlekając, pułkownik w
        • beduinka 3 Najdłuższa wojna Afryki 28.01.07, 11:00
          Nie zwlekając, pułkownik wyruszył z Chartumu, żeby przyłączyć się do Johna
          Garanga. Rozpętane przez niego powstanie obejmowało już całe sudańskie południe.

          Ziemia przeklęta

          Garang nie przyjął pułkownika do swojego wojska. Uznał najwyraźniej, że
          Nubijczyk o jasnej twarzy nie przyda się w obozowisku murzyńskich partyzantów.
          Odesłał pułkownika do Arabii, do Medyny, Dubaju i Damaszku, by tam zabiegał o
          pieniądze i polityczne poparcie dla powstania. Pułkownik nie oponował.

          Tym bardziej że południowy Sudan coraz bardziej przypominał ziemię przeklętą.
          Rządowe wojsko posłane bombardowało i puszczało z dymem murzyńskie wioski, by
          nigdy nie dały schronienia partyzantom. Paliło domy, pola, pastwiska i lasy,
          truło wodopoje i studnie, wysadzało w powietrze mosty, minowało drogi. Ofiarą
          wojskowych pacyfikacji padły przede wszystkim wioski Dinków, z których
          wywodzili się południowi partyzanci. Żołnierze rozstrzeliwali całe wsie,
          gwałcili kobiety, porywali dzieci, które oddawano handlarzom niewolników.

          Ale partyzanci nie ustępowali żołnierzom w okrucieństwie. Nie zamierzali
          szturmować rządowych garnizonów rozrzuconych po nielicznych miastach na
          południu. Otaczali je, minowali drogi dojazdowe i głodzili, jak Dżubę, wraz z
          zamkniętą w nich ludnością cywilną aż do kapitulacji. Niechętne partyzantom
          wioski, całe plemiona były wycinane w pień, a ocalałe z rzezi dzieci - siłą
          wcielane do powstańczych oddziałów.

          Wielu zarzucało Garangowi, że zachowuje się jak tyran, a nie rewolucjonista, że
          otacza się wyłącznie swoimi rodakami, Dinkami. Wśród buntowników co rusz
          wybuchały bratobójcze walki. Przeciwko Dinkom wystąpili podburzani przez rząd z
          Chartumu pasterze Nuerowie, wkrótce potem także Szillukowie. Kłótnie
          przeradzały się w plemienne rzezie i pogromy, w których ginęły tysiące ludzi.
          Na początku lat 90. południowe powstanie tak bardzo wykrwawiało się w
          sąsiedzkich wojnach, że zagrażały one jego dalszemu trwaniu. Tym bardziej że
          brutalność rebelii odstręczała sprzymierzeńców i sympatyków. Co gorsza w 1991
          roku upadł przychylny powstańcom rząd w Etiopii i rozpadł się Związek
          Radziecki, ich mecenas.

          Powstańców uratował kolejny przewrót w Chartumie. Nowy władca, młody i naiwny
          raptus Omar el Baszir, otwarcie głosił swoje przywiązanie do islamu,
          solidarności muzułmańskiej i arabskiej, do których z alergiczną nieufnością
          odnosiła się życzliwa dotąd Sudanowi Ameryka. Wpisawszy sudańskiego generała na
          swoją czarną listę podejrzanych wywrotowców, Amerykanie zaczęli pomagać
          Garangowi i jego powstańcom. W partyzantach, uważanych dotąd za niebezpiecznych
          komunistów, dostrzeżono teraz dobrych chrześcijan.

          Dwa lata temu przymuszony przez Amerykę prezydent Baszir zawarł z partyzantami
          pokój. Zapisano w nim obietnicę, że za sześć lat mieszkańcy południa Sudanu
          sami zadecydują, czy chcą się odłączyć od reszty kraju i ogłosić własne,
          niepodległe państwo. Do tego czasu południem mieli rządzić partyzanci, a ich
          komendant John Garang de Mabior otrzymał dodatkowo posadę wiceprezydenta Sudanu.

          Córka

          W lipcu 2005 roku po raz pierwszy od 22 lat Garang przybył do Chartumu, by
          złożyć wiceprezydencką przysięgę. Na jego powitanie przybyło milion ludzi,
          wołając głośno "Allahu Akbar!" i "Alleluja!".

          Razem z Garangiem zjechał do Chartumu pułkownik Mahdżub Nasser, także po raz
          pierwszy, odkąd wyszedł z więzienia. To właśnie wtedy, po raz pierwszy,
          pułkownik zobaczył swoją córkę. - Jest lekarką. Powiedziała mi, że jest ze mnie
          dumna. Ja też jestem z niej bardzo dumny.

          - To były najwspanialsze dni mojego życia - wspominał Nubijczyk w namiotowym
          obozowisku w Dżubie. - Garang wcale nie chciał secesji południa ani rozpadu
          Sudanu. Pojechaliśmy kiedyś do RPA, do Nelsona Mandeli. Zapytał ostro Garanga,
          co zamierza. Chce rozbić Sudan i mieć własne państwo czy też gotów jest wyrzec
          się władzy dla dobra lepszego Sudanu? Mandela rozpogodził się dopiero, gdy
          Garang odparł, że pragnie lepszego Sudanu. Układ pokojowy z południem miał być
          jedynie początkiem podobnych porozumień między rządem z Chartumu i innymi
          sudańskimi krainami. Chartum miał podzielić się z nimi władzą i pieniędzmi,
          uznać ich prawo do odmienności. I dopiero wtedy, dobrowolnie, sudańskie krainy
          zjednoczyłyby się w jedno państwo, Nowy Sudan. Tego chcieliśmy, tego chciał
          Garang.

          Miesiąc po triumfalnym powrocie do Chartumu i zaprzysiężeniu na stanowisko
          wiceprezydenta kraju John Garang de Mabior zginął w katastrofie śmigłowca w
          górach w południowym Sudanie.

          Pielgrzym

          Codziennie rano pułkownik Mahdżub wiązał krawat i wyruszał do miasta na
          pielgrzymkę po urzędach. Przyjeżdżał po niego miejscowy chłopak, którego
          Nubijczyk wynajął na kierowcę, sekretarza i tłumacza. Co rano słyszeliśmy, jak
          swoim łagodnym, dostojnym głosem beszta go za niepunktualność, zapominalstwo,
          niestosowny ubiór. Groził, że go zwolni, potrąci mu z wypłaty.

          Czasem widywałem go w mieście, jak wchodzi lub wychodzi z jakiegoś
          ministerstwa, najczęściej, gdy czeka na audiencję. Jego jasna twarz,
          dostojność, a także ciemny garnitur, zupełnie nieodpowiedni przy tutejszej
          pogodzie, sprawiały, że w zakurzonym i rozkrzyczanym mieście wyglądał jak obcy.
          Ale on zdawał się nie dostrzegać ani swojej odmienności, ani tego, że w mieście
          nie ma już prawie Arabów. Wyjechali arabscy kupcy, urzędnicy, policjanci i
          żołnierze, oddając swoje gabinety i koszary tubylcom, a pismo łacińskie wyparło
          z ulic arabskie inskrypcje.

          Pułkownik odwiedzał kolejne urzędy nie po to, by cokolwiek załatwiać. Przybył z
          dalekiej Nubii, by się dowiedzieć, jak się mają idee powstania, któremu
          poświęcił życie. Cierpliwie czekał w korytarzach i znosił lekceważenie
          sekretarek, asystentów, dyrektorów gabinetów. Składał wizyty ministrom, pytał,
          przypominał, przekonywał. Zabiegał od wielu dni o audiencję u prezydenta Salvy
          Kiira Majardita, następcy Garanga, swojego dawnego towarzysza broni.

          - Sudańskie południe może żyć w pokoju tylko w zjednoczonym Sudanie, w którym
          każdy lud będzie cieszyć się swoją autonomią - mówił. - Jeśli południe ogłosi
          niepodległość, natychmiast wybuchnie tam wojna. Nuerowie wystąpią przeciwko
          rządzącym dziś Dinkom, Dinkowie rzucą się na Szilluków, a za chwilę wszyscy
          będą walczyć ze wszystkimi. O władzę, urzędy, pierwszeństwo, naftowe pola albo
          po to, by pomścić stare, lecz niezapomniane krzywdy.

          Twierdził też, że secesja południa byłaby zdradą sprawy, która dotyczyła
          przecież wszystkich, a nie tylko tych, którym udało się z powstania odnieść
          korzyści. Co mają powiedzieć mieszkańcy gór Nuba, którzy, choć muzułmanie,
          opowiedzieli się po stronie południowych powstańców? Co powiedzą mieszkańcy
          Darfuru czy jego rodzinnej Nubii? A chrześcijanie mieszkający poza sudańskim
          południem, którym przyjdzie żyć pod muzułmańskimi prawami szarijatu?

          Przecież nie stawali do wojny po to jedynie, by południe mogło się oderwać,
          uwolnić od reszty kraju z jego problemami.

          Martwiły go pogłoski o wynikach sondaży, w których niemal wszyscy mieszkańcy
          południa opowiadali się za niepodległością, a także plotki, że pragnie tego sam
          prezydent Salva Kiir.

          Trapiło go, że nie poznawał nowych przywódców z Dżuby. Nie pamiętał, by w ogóle
          spotkał ich w czasach powstania. Nie dawał wiary pogłoskom, że wykształceni,
          zamożni i zaradni, przeżywszy bezpiecznie wojnę na wygnaniu w Chartumie lub za
          granicą, teraz powracali i pozajmowali najważniejsze posady, spychając dawnych
          partyzantów w cień.


          Pewnego dnia pułkownik wrócił do obozowiska nad Nilem już w porze obiadu.
          Zafrasowany powiedział, że w jednym z ministerstw oświadczono mu, iż wkrótce
          sudańskie południe wprowadzi własną walutę, funta, który zastąpi obowiązujące w
          całej reszcie kraju dinary.

          - Nie wydaje mi się, by tak się miało stać - kręcił głową i obiecywał, że
          zapyta o to samego prezydenta. - Powiedziano mi, że przyjmie mnie jutro.

    • beduinka piramidy w Meroe. W zapomnianym królestwie Kusz 22.04.07, 00:24
      Sudan - piramidy w Meroe. W zapomnianym królestwie Kusz

      Anna Liwyj2007-04-16

      Choć mniejsze niż w Gizie, nie ustępują im urodą

      Obudził mnie chłód poranka. Daleko na wschodzie pierwsze promienie słońca
      rozświetlały niebo. Już za godzinę będzie bardzo gorąco, a w południe trudno
      będzie schronić się przed żarem. Słyszę moich sąsiadów z lokandy (hotel dla
      miejscowych). To Sudańczycy, Arabowie z północno-wschodniej części kraju, sami
      mężczyźni. Niektórzy ostro protestowali, kiedy wczoraj poprosiłam tu o nocleg.
      Uratował mnie właściciel (małomówny, ale sympatyczny) - pokazał lokandę, nic
      sobie nie robiąc z ich niezadowolenia. Podobnie jak w innych, jej najważniejszą
      częścią był wewnętrzny dziedziniec, na którym stały łóżka (w porze suchej
      wszyscy śpią na świeżym powietrzu, tylko w czasie rzadkich w tym klimacie
      deszczów chowają się pod dachem). Pierwszą noc spędziłam w pokoju, w którym pod
      odrapaną ścianą stały dwie prycze. Potem właściciel przegonił mężczyzn na drugą
      stronę budynku, na wewnętrzny dziedziniec, a ja mogłam spać na zewnątrz.

      To niesamowite uczucie zasypiać pod rozgwieżdżonym niebem Afryki, krok od
      Sahary! Wydaje się, że gwiazdy, w ilości nieskończonej, są tak blisko, że
      wystarczy sięgnąć ręką

      ***

      Rano czekało na mnie wiadro z wodą do mycia (właściciel pomagał mi przetrwać w
      nieprzychylnym towarzystwie). To miłe, ale jest tu tak brudno, że długo nie
      wytrzymam. Ale miałam do wyboru to miejsce (jeden dolar) albo nocleg w hotelu
      (najtańszy pokój 30 dol. za noc). Rekompensuję to sobie kolacjami (pół kurczaka
      z frytkami, sałatka i woda - 3 dol.) na tarasie z widokiem na Nil.

      Takie wybory czekają każdego w Shendi, ok. 200 km na północ od Chartumu,
      niedaleko miejsca, w którym powstało Królestwo Meroe. Po śniadaniu idę na
      dworzec, gdzie wsiadam do na wpół zapełnionego busiku do Kabushiyi. Ta część
      podróży minęła dość szybko. W Kabushiya jest targ - mnóstwo ludzi,
      zwierząt, "parking" dla wielbłądów i dużo mniejszy dla samochodów. Udaję się
      tam, pytając o transport w stronę Meroe. Nikt nie rozumie, o co mi chodzi, więc
      pokazuję ulotkę ze zdjęciami. Kilkunastoletni chłopak w galabiji bierze mnie za
      rękę i prowadzi do pikapa przewożącego ludzi i zwierzęta. W Afryce już tak
      jest - w bałaganie i wrzasku dworców (i targów) trzeba zaufać komuś, kto
      znajdzie to, czego szukamy, albo tylko tak mu się wydaje. Raz się uda, innym
      razem wycieczkę trzeba powtórzyć.

      Kiedy wsiadłam do samochodu, były już w nim dwie opatulone chustami kobiety,
      które próbowały upchnąć swoje bagaże pod siedzeniami. Gdy wyszły, zostałam
      sama. Po pewnym czasie przyszły kolejne kobiety (sądząc z podobieństwa - matka
      i córka) w kolorowych, długich chustach narzuconych na bluzki i spódnice.
      Młodsza przywitała się ze mną po angielsku. Z rozmowy wynikało, że uczy się w
      szkole pielęgniarskiej i przyjechała odwiedzić rodzinę. Kiedy one też wyszły,
      postanowiłam przejść się po targu. Słońce było już wysoko i grzało
      niemiłosiernie. Wszyscy kryli się pod słomianymi wiatami. Z dwóch butelek wody,
      które wzięłam ze sobą, została mi jedna.

      Po około dwóch godzinach wyruszyliśmy zapakowani do granic możliwości. Tysiące
      tobołków, worki ze zbożem, koza, kury, ktoś przewoził akumulator.

      ***

      Jedziemy piaszczystą drogą, wzdłuż której rosną krzaki (zatrzymują piach).
      Coraz rzadziej widać zabudowania. Po kilku kilometrach busik staje - kierowca
      patrzy na mnie wymownie: czas wysiadać. Ale wokół nie ma NIC, piasek po
      horyzont, najmniejszej wypukłości czy drzewa. Po dyskusji w samochodzie ruszamy
      dalej. Ale po kilku minutach kierowca znowu się zatrzymuje i znowu patrzy
      wymownie. Wyjmuję ulotkę. Sąsiad z busika wychodzi ze mną, rysuje na drodze
      mapę i tłumaczy, że muszę iść prosto do drogi, a stamtąd już wszystko zobaczę.
      Łyk wody, zakładam plecak i ruszam na pustynię.

      Idę już prawie pół godziny. Wokół płasko po horyzont, nie ma nic, na czym można
      zatrzymać wzrok. Co kilkanaście metrów wypijam mały łyk coraz cieplejszej wody.
      Wreszcie widzę pierwsze piramidy. Nie przypominają tych z ulotki - są
      niewielkie i bardzo zniszczone, otoczone drutem kolczastym. Nie ma nikogo,
      tylko zabłąkana koza ogryza liście akacji. Nie chce mi się szukać wejścia,
      przez dziurę w ogrodzeniu przedostaję się do środka i siadam pod najbardziej
      zacienioną piramidą. Jest godz. 11, słońce niemal pionowo nade mną, powietrze
      drga z gorąca.

      Mam coraz mniej wody, a ciągle nie znalazłam wielkiej nekropolii królów. Ruszam
      dalej. Teren robi się coraz bardziej nierówny. Po kilku metrach widzę wreszcie
      piramidy, z drugiej strony chaty w oddali, z trzeciej nadjeżdża chłopiec na
      osiołku. Jak większość mieszkańców tej części Sudanu ma jasnoczekoladową
      karnację i kręcone, kruczoczarne włosy. Nosi nieco przykrótką, szaroburą
      galabiję, która kiedyś pewnie była biała. Proponuje, że mnie podwiezie, ale
      odmawiam - nie wyobrażam sobie siebie na grzbiecie tego zwierzątka. Chłopiec
      chce wziąć mój plecak. Po chwili wahania oddaję mu swój dobytek ("rozmowa"
      odbywa się na migi). Pokazuję mu ulotkę i miejsca, które chcę zobaczyć, a on
      pokazuje mi kierunki - ruiny są w różnych miejscach. Jakiś czas idziemy razem.
      Chłopiec zaprasza mnie do wioski, pokazuje na migi, że da mi wody i coś do
      zjedzenia. Waham się. Piramidy są bliżej, wydaje mi się, że widzę szlaban, więc
      pewnie ktoś ich pilnuje, a to znaczy, że będzie woda. Żegnamy się, chłopiec
      odjeżdża, a ja, ledwo żywa, idę w stronę szlabanu. Mam wrażenie, że wszystko
      wiruje wokół mnie, a ja nie panuję nad swoim ciałem. Byle dotrzeć do szlabanu!
      Wreszcie dochodzę do drogi, przechodzę na drugą stronę. Jeszcze tak daleko,
      prawie 500 metrów. Wlokąc się noga za nogą, dotarłam na miejsce. Od razu
      dostałam kubek wody od, jak się później okazało, przewodnika. Wypiłam duszkiem
      i poprosiłam o kolejny. I jeszcze jeden, jeszcze jeden, jeszcze jeden Zimna,
      orzeźwiająca, przynosząca ulgę, życiodajna Woda w Sudanie jest dobra, chociaż
      pierwszy raz piłam ją prosto ze studni. Potem przez godzinę odpoczywałam w
      biurze (biurko, dwa krzesła, mapa na ścianie). Kiedy wstałam z krzesła, świat
      znowu zawirował. Urzędniczka, przejrzawszy leniwie moje pozwolenia, uśmiechnęła
      się i odstąpiła mi swoje biurko, pokazując, że mogę się na nim położyć, dla
      siebie rozłożyła chustę na podłodze. Tak przeczekałyśmy największy upał.

      ***

      Po południu przyjechała młoda para w podróży poślubnej. Ona w czarnej bluzce i
      białej, długiej spódnicy, z dłońmi pomalowanymi henną w misterne wzory. On w
      długiej, nieskazitelnie białej galabiji. Poszliśmy razem zwiedzać nekropolię. -
      Znasz Bogdana, polskiego archeologa? Takie pytania padały w każdym miejscu,
      gdzie byli polscy archeolodzy (zmieniały się tylko imiona), a jest ich w
      Sudanie niemało. Badania archeologiczne, które zapoczątkował w latach 60. prof.
      Kazimierz Michałowski, są kontynuowane do dziś. Owoce pracy Polaków można
      oglądać w Muzeum Narodowym w Chartumie oraz w kilku muzeach w Polsce.

      Przewodnik znający kilka słów po angielsku pokazał nam tablicę, na której
      wyryta była data 1842. Próbował wytłumaczyć, że to miejsce od dawna przyciąga
      turystów. O Meroe wspominał już Herodot, który co prawda tutaj nie dotarł, ale
      na Elefantynie (okolice dzisiejszego Asuanu) spisywał relacje ludzi, którzy tu
      byli. Dziś największą zaletą Meroe jest to, że niewiele osób o nim wie, więc
      piramidom daleko jeszcze do sławy tych w Gizie. Jest ich w okolicy ponad 200,
      mniej lub bardziej zniszczonych - zagubione pośród wydm kryją tajemnice rodzin
      królewskich.

      Piramidy w Meroe, choć mniejsze niż w Egipcie (najwyższe dochodzą do 30 m), nie
      ustępują im w zdobnictwie. Zbudowane są z piaskowca, mają schodkowy kształt,
      brzeg każdej ściany jest wykończony gładkim kamieniem. Na ścianach reliefy, w
      środku doskonale zachowane malowidła przedstawiające życie władców i ich
      poddanych. Zmarłych układano na drewnianych ł
      • beduinka 2 piramidy w Meroe. W zapomnianym królestwie Kusz 22.04.07, 00:25
        Piramidy w Meroe, choć mniejsze niż w Egipcie (najwyższe dochodzą do 30 m), nie
        ustępują im w zdobnictwie. Zbudowane są z piaskowca, mają schodkowy kształt,
        brzeg każdej ściany jest wykończony gładkim kamieniem. Na ścianach reliefy, w
        środku doskonale zachowane malowidła przedstawiające życie władców i ich
        poddanych. Zmarłych układano na drewnianych łożach, obok składano liczne dary,
        a na grobie stawiano statuetkę duszy "ba", wyobrażanej jako człowiek-ptak z
        twarzą zmarłego. W piramidach znaleziono liczne przedmioty z obszarów cesarstwa
        rzymskiego - dowód, że wysłannicy Nerona przybywali tutaj w poszukiwaniu źródeł
        Nilu.

        Spacerując między świątyniami i piramidami, czuje się kilkusetletnią historię.
        Władcy państwa Kusz przenieśli tu swą stolicę z Napaty w III w. p.n.e.
        Największy rozkwit przeżywała ona w I w. n.e. za panowania pary królewskiej
        Amanitare i Netekamaniego. Kultura państwa Kusz rozwijała się pod wpływem
        Egipcjan, ale wkrótce stworzyli oni własne pismo i kulturę, a w świecie
        zasłynęli z produkcji żelaza. Historycy do dziś zastanawiają się nad
        przyczynami upadku królestwa na dalekim Południu: czy był to efekt wewnętrznego
        kryzysu, podboju przez chrześcijan z Aksum, czy też najazdów koczowniczych
        plemion z pustyni.

        Kończy się dzień, słońce powoli chyli się ku zachodowi. Wracam z młodą parą ich
        pikapem (na pace). Z tyłu zostaje zapomniane niemal przez wszystkich Królestwo
        Meroe.



        Przelot, dokumenty, bezpieczeństwo, ceny

        • Wiza. Najbliższa ambasada Sudanu znajduje się w Berlinie - wniosek wraz z
        paszportem można wysłać pocztą lub kurierem, ambasada ma 30 dni na odpowiedź;
        wiza 30-dniowa jednokrotna - 45 dol., 90-dniowa wielokrotna - 90

        • Waluta. Dinar sudański, 1 dol. - ok. 260 dinarów, pieniądze można wymienić
        na lotnisku, kurs podobny jak w bankach

        • Język. Urzędowy arabski, z łatwością można się porozumieć po angielsku

        • Hotele. Pokój w klasie „turystycznej” - 1000-2000 dinarów (są i droższe), w
        większości hoteli nie ma łazienek w pokojach. W lokandzie - 200-300 dinarów za
        łóżko, zwykle na wewnętrznym dziedzińcu; standard różny - jedne niczym nie
        różnią się od hotelu, inne są niezwykle prymitywne (bez prądu, bieżącej wody)

        • Wyżywienie. Woda jest na wagę złota, więc używa się jej oszczędnie. W
        autobusach obowiązkowa - pomocnik kierowcy, który sprzedaje bilety, jest
        odpowiedzialny za dostarczenie świeżej, zimnej wody i rozdawanie jej
        podróżującym. Wszędzie najpierw częstuje się przybysza wodą, dopiero potem
        można przejść do załatwiania spraw. Typowe dania (np. shawarmy, kebaby) - 100-
        300 dinarów, pół kurczaka z chlebem i warzywami - 700-1500, świeżo wyciśnięty
        sok - 100-200

        • Transport. Między miastami dobrze zorganizowany, dużo prywatnych firm z
        porządnymi autobusami z klimatyzacją (wolałam podróżować tymi bez klimatyzacji,
        dzięki czemu nie chorowałam i lepiej znosiłam upał). Przykładowe ceny: minibus
        Wad Medani - Sennar (1,5 godz. jazdy) - 500 dinarów, autobus Chartum - Shendi -
        650, Kassala - Port Sudan (klimatyzowany) - 2500, Chartum - Wad Medani - 750
        (bez klimatyzacji), 1200 (klimatyzowany). Taksówka w Chartumie - minimum 500
        dinarów

        • Bezpieczeństwo. W Sudanie jest bezpiecznie, poza prowincją Darfur na
        zachodzie, gdzie trwają walki na tle religijnym i rasowym. Eskalacja konfliktu
        nastąpiła kilka lat temu, wtedy też świat dowiedział się o pacyfikacji
        miejscowej ludności przez zbrojne bojówki milicji Janjaweed (Jeźdźcy). Obecność
        w rejonie pokojowych sił Unii Afrykańskiej niewiele zmienia. W listopadzie 2006
        r. rząd sudański zgodził się na obecność „niebieskich hełmów” w Darfurze,
        jednak tylko w zakresie pomocy technicznej dla wojsk UA. Aktualne informacje o
        sytuacji politycznej: BBC i Human Rights Watch

        • Dokumenty. Konieczne pozwolenia na podróżowanie (travel permit) w: Kassala,
        Port Sudan, Dinder National Parc, całej części południowej poniżej linii
        Gedaref - Wad Medani i na fotografowanie (photography license); travel permit -
        20 dolarów, do odbioru następnego dnia po złożeniu wniosku; biuro w Chartumie -
        Alliens Administration na rogu ulic Al-Jamhuriya i Al-Nile; photography
        licence - 20 dolarów; biuro w Chartumie - Ministry of Tourism & National
        Heritage General Administration of Tourism Information & Promotion
        Administration. Nie wyrabiałam pozwolenia na fotografowanie z powodu zapisu
        pozwalającego policji skonfiskować filmy i sprzęt, jeśli stwierdzą, że
        fotografuję coś, czego nie powinnam („other defaming subject”). Kilka razy
        pytano mnie o nie, ale jakoś się wybroniłam. Zaraz po przyjeździe należy się
        zarejestrować na policji - trafiłam na policjanta, który w ogóle nie wiedział,
        po co przyszłam, więc potem dawałam komuś z obsługi hotelu kopie travel permit
        i paszportu (pierwsza strona oraz strona z wizą). Warto zabrać kilka fotografii
        paszportowych i kopii paszportu (potrzebne przy wyrabianiu wszelkich pozwoleń).
        Pozwolenie na wstęp do miejsc archeologicznych dostaniemy w Chartumie, biuro na
        tyłach Muzeum Archeologicznego - 10 dol. jedno miejsce, studenci za darmo.
        Polacy przeważnie dostają pozwolenia za darmo, bez względu na wiek - ale nie
        jest to reguła!

        • Przelot. Leciałam Lufthansą z Frankfurtu z międzylądowaniem w Kairze - 850
        dol. Dużo taniej jest polecieć do Kairu, stamtąd drogą lądową na południe i
        przekroczyć granicę promem

        • Internet. W większych miastach są kafejki internetowe (w Chartumie prawie na
        każdym kroku) - 1 godz./50-100 dinarów (w Meridian Hotel w Chartumie w
        klimatyzowanym pomieszczeniu - 200)

        • Prohibicja. W Sudanie panuje całkowita prohibicja. Alkohol można pić jedynie
        na statkach pływających pod obcą banderą; na wsi można kupić rodzaj araku,
        jeśli ktoś zna zaufanego człowieka - ludzie jednak są bardzo nieufni
      • chaladia Re: piramidy w Meroe. W zapomnianym królestwie Ku 27.04.07, 22:15
        No to ja miałem lepiej. Do Meroe jeździliśmy służbowymi Nissanami D200 DC
        (Double pick-up) naszego konsultanta, czyli firmy Mott Ewbank Preece. Do tego
        dołączali się Austriacy z Waagner Biró swoim Mitsubishi Pajero i kto tam
        jeszcze był chętny. Polacy, poza paroma wyjątkami w wolne [piątki woleli pędzić
        samogon albo go spożywać. Wyjazd z campu w Chartumie północnym około 7:00. 50
        km na północ po asfalcie i "koniec cywlilizacji". Samochody, do tego momentu
        jadące grzecznie jeden za drugim zmieniały szyk na "line abreast" i z reguły
        grzecznie się zatrzymywały. Kierowcy wyznaczali pasażerom "sektory obserwacji",
        sprawdzaliśmy po raz ostatni zamocowanie beczek z paliwem, wodą, pojemników z
        jedzeniem i kół zapasowych, po czym ruszaliśmy ławą, byle równo, bo gdyby
        ktoś "wyrwał do przodu", to by podniósł kurz i reszta miała by tragiczne
        warunki jazdy. Po paru minutach prędkość wynosiła już 70-80 km/godz i jechało
        się tak do najbliższego waadi, czyli paręnaście km. Gdy na horyzoncie
        pijaziwała się czarne kreska, szyk się łamał, bo przez waadi z reguły był tylko
        jeden przejazd i trzeba było "ścieśnić szyk" (za zwyczaj jechaliśmy o
        odległości 50 metrów od siebie, co wynikało ze względów bezpieczeństwa). Za
        waadi - znów to samo, "line abreast, fifty mph".
        Check-pointy wojska lub policji, o których dobrze wiedzieliśmy, "objeżdżaliśmy"
        w ten sposób, że parę km przed check-poinetm "odbijało się" z traktu pod kątem
        prostym, a potem co pół km skręcało się w przeciwną stronę o rumb. W ten sposób
        po 16 skrętach wracało się na trakt już za check-pointem. Oczywiście wszyscy
        mieliśmy przepustki, gdyż paru check-pointów, jak np. przed samych Shendi
        ominąć się nie dawało, ale strata czasu na sprawdzanie dokumentów, żebranie
        wojaków o wodę, papierosy i słodycze zajmowały dużo więcej czasu niż nadłożenie
        tych paru kilometrów dobrym samochodem.

        Za Shendi z reguły organizowaliśmy "popas", można było się napić, kto chciał,
        mógł coś zjeść, sprawdzaliśmy stan kół (kolce akacji sudańskiej z łatwością
        przebijają opony), dolewaliśmy paliwo do baków.

        Około 13:00 byliśmy w Meroe. Jest tam parking i coś na kształt pawilonu kasy,
        ale zawsze był on zamknięty. Niekogo też nie było. Wchodzliło się do środka,
        zwiedzało, a gdy wychodziliśmy, na parkingu był już gefir, chętny do
        zebrania "opłat" i paru handlarzy lokalnymi nubijskimi pamiątkami.

        Same piramidy byłayby w idealnym stanie, w porównaniu z ich dolnoegipskimi
        wzorcami, gdyby nie niejaki Belzoni w XIX wieku, który w poszukiwaniu skarbów
        powysadzał je dynamitem. Upiorne? Cóż, tak Europejczycy 150 lat
        temu "ekspolorowali" tzw. dziki świat...

        Sudańczycy dość naiwnie "odbudowali" dwie małe piramidki, ale z braku funduszy
        i pracowitości zamiast bloków ociosanego kamienia zastosowali wulgarny tynk,
        więc efekt jest żałosny...

        Powrót tą samą drogą bywał z reguły od Shendi już po ciemku i jazda po pustyni,
        nawet z bardzo dobrymi światłami, tylko na kompas i gwiazdy nie była ani łatwa,
        ani przyjemna...
        • beduinka Re: piramidy w Meroe. W zapomnianym królestwie Ku 28.04.07, 12:03
          chaladio jak cudownie sie czyta twoje wspomnienia :))
        • beduinka Re: piramidy w Meroe. W zapomnianym królestwie Ku 07.03.08, 15:32
          chaladia napisał:

          > mógł coś zjeść, sprawdzaliśmy stan kół (kolce akacji sudańskiej z łatwością
          > przebijają opony)

          hmmm... ja mam do tej pory szramy na ciele po tym jak w grudniu spadłam z konia
          w kolczasty krzaczek ;-)
          zdjęcie mojego kochanego krzaczka:
          picasaweb.google.co.uk/beduinkainsudan/WadiBarda/photo#5154365065589496306
    • beduinka Sudańskie skarby wyrwane Nilowi 04.05.07, 08:21
      Sudańskie skarby wyrwane Nilowi

      Bartosz Gondek, Gdańsk 2007-05-04
      gazeta wyborcza - nauka

      Naskalne ryty w Sudanie zostaną zatopione - rozpaczali archeolodzy z całego
      świata. Zamiast tonąć we łzach polscy naukowcy chwycili za piły tarczowe.
      Dzięki nim jeszcze w tym roku część ocalonych skarbów trafi do nas
      W Sudanie, w pobliżu IV katarakty Nilu, od ponad dekady trwa budowa wielkiej
      tamy. Gdy zostanie ukończona, spiętrzona woda utworzy gigantyczne jezioro o
      długości blisko 170 km. To dlatego trwa wyścig z czasem - archeolodzy z całego
      świata, w tym z Polski, starają się uratować jak najwięcej bezcennych zabytków.

      Starożytna kraina wielu kultur

      Miejsce, w którym prowadzone są badania, starożytni Rzymianie nazywali Nubią,
      Grecy - Etiopią, a Egipcjanie krainą Kusz. Przez wieki ścierały się tam wpływy
      egipskie i afrykańskie. To tam przebiegał szlak handlowy pomiędzy Morzem
      Śródziemnym i Czerwonym a głęboką Afryką. Stamtąd Egipcjanie sprowadzali złoto,
      żelazo i niewolników. To tam, w pobliżu państwa faraonów, powstało w pierwszym
      tysiącleciu p.n.e. państwo Kusz, ze starszą stolicą w Napata i młodszą - Meroe.
      To stamtąd pochodziła 25. dynastia czarnych jak heban faraonów, którzy
      zasiadali na egipskim tronie. Za czasów rzymskich państwo Kusz było niezależne,
      nie stało się - jak Egipt - prowincją imperium. W III w n.e. przybyło tam
      plemię Nuba, stąd rzymska nazwa krainy. W następnym wieku do Nubii dociera
      chrześcijaństwo. W XIV w. zwyciężył tam islam, który panuje do dziś. Część
      dawnej Nubii należy do Egiptu, część do Sudanu.

      Jako pierwsza, na zaproszenie sudańskich służb starożytności, w rejonie IV
      katarakty pojawiła się ekipa z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. Był rok 1993.
      Z czasem dołączyli do nich także specjaliści z Poznania, Warszawy, Krakowa i
      Torunia.

      Gdańscy archeolodzy powrócili właśnie z kolejnej, trzymiesięcznej wyprawy do
      Sudanu. Tym razem ich celem była eksploracja bogatych cmentarzysk sprzed 4-5
      tys. lat oraz jak najdokładniejsze udokumentowanie rytów naskalnych z okresu od
      epoki kamienia do pierwszego tysiąclecia naszej ery.

      Ratowanie przez wycinanie

      Poszukiwanie naskalnych rytów to duże wyzwanie. Pustynia zaczyna się już
      kilkaset metrów od porośniętych roślinnością brzegów Nilu. Jeśli wieje wiatr,
      to już po kilku krokach ślady ludzi zasypuje żółtopomarańczowy piasek.
      Przykrywa on też zwietrzałe, szare skały, na których znajdują się rysunki.
      Jeszcze trudniej jest na kamienistym terenie, kiedy przeszkadza nie tylko
      wiatr, ale również czterdziestostopniowy upał. Na ostrych skałach łatwo skręcić
      nogę, stawiając nieostrożny krok. Między takimi skałami nasi archeolodzy
      odkryli groby konstruowane w sposób nieznany dotąd nauce. Tubylcy budowali je z
      kamieni układanych w formie kopuł, które przykrywali dużymi płaskimi kamieniami.

      Bardzo dokładne dokumentowanie rytów ma dwojaki cel. Po pierwsze - trzeba je
      ocalić. Po drugie - wyniki kwerendy będą podstawą do przeprowadzenia
      swoistego "podziału łupów".

      - Po długich negocjacjach z sudańską służbą starożytności uzgodniliśmy, że
      połowa najatrakcyjniejszych wizerunków ludzi, roślin i zwierząt trafi do
      Polski - mówi Henryk Paner, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Gdańsku. - Już
      wiemy, jak ocalić ryty. Po prostu zostaną one wycięte ze skał. Jako pierwsi
      zdecydowaliśmy się na zastosowanie tej metody.

      Wiadomo, że działania Polaków uważnie podpatrują archeolodzy ze słynnego
      British Museum. Oni też chcą w najbliższej przyszłości zająć się ratowaniem
      poprzez wycinanie. Podobnie jak Polacy liczą na zabranie ze sobą sporej części
      zabytków.

      - Oceniamy, że na "naszym" terenie znajduje się około stu rysunków naskalnych,
      które będzie można bez problemu wyciąć za pomocą lekkiego sprzętu - mówi Henryk
      Paner. - Niestety, tych największych uratować nie sposób.

      Dlaczego? Operacja ich uwalniania ze skał wymagałaby ciężkiego sprzętu. Polscy
      archeolodzy nie dysponują wielkimi piłami, dźwigami i ciężarówkami zdolnymi do
      przewozu dużych fragmentów skał. Wypożyczenie zaś takiego sprzętu przekracza
      możliwości finansowe ekspedycji.

      Bezdenny sudański sezam

      Pierwsze naskalne rysunki powinny trafić do Polski pod koniec roku. Zostaną
      wycięte podczas jesiennej wyprawy.

      Ryty to niejedyne zabytki, które przejdą na własność gdańskich archeologów. W
      zeszłym tygodniu do muzeum przyjechały z Sudanu skrzynie zawierające 300 kg
      zabytków z okresu paleolitu - narzędzi kamiennych i kości dawno wymarłych
      zwierząt zamieszkujących niegdyś sawannę. Wśród nich znalazł się prawdziwy
      unikat - szkielet przodka dzisiejszego wielbłąda. Przesyłka z Afryki zawierała
      też biżuterię, skarabeusze i naczynia, które wchodziły w skład wyposażenia
      grobów odkrytych przez badaczy.

      - To niezwykły sukces, że udało się nam przekonać Sudańczyków, żeby podzielili
      się z nami swoimi skarbami - uważa dyrektor Paner. Negocjacje trwały wiele lat.
      W tym samym czasie polscy naukowcy ratowali sudańskie zabytki i zawsze, kiedy
      była potrzeba, przychodzili Sudańczykom z pomocą. Zdołali wyrobić sobie świetne
      kontakty z tamtejszymi archeologami.

      Prace w pobliżu IV katarakty nie skończą polskiej przygody z Sudanem. - Po
      ukończeniu tamy rusza tam budowa dwóch potężnych kanałów. To kolejny sezam ze
      skarbami, z którego zamierzamy przez najbliższych kilka lat korzystać.
    • beduinka Ratujmy Darfur 04.07.07, 14:53
      Ratujmy Darfur

      www.gazetawyborcza.pl/1,82310,4277214.html
      • absztyfikant Re: Ratujmy Darfur 06.07.07, 12:05
        Dżandżawidzi - czyli arabskie szwadrony śmierci - wyrzynają w pień Murzynów w
        Darfurze z powodu efektu cieplarnianego - stwierdza najnowszy raport UNEP
        (ONZ). O mało nie gwizdnąłem z podziwu: klimatologom w "błękitnych hełmach"
        upał do reszty zlasował mózgi. Ludobójstwo w Darfurze zaszło już tak daleko,
        że nie mozna go nawet tłumaczyć plamami na słońcu (...).

        Z drugiej strony, nie trzeba też chyba nikomu tłumaczyć, jak straszliwą klęską
        cywilizacyjną jest rozszerzanie się Sahary, czy innych pustyń w III Świecie.
        Tym bardziej wpieniające jest chowanie łbów w piachy przez „klimatologów” z
        wyspecjalizowanej skądinąd... agendy ONZ, którzy zamiast walić całą prawdę,
        sypią ludziom piachem w oczy.

        Zakłamanie „ekspertów” ONZ dosłownie sięgnęło szczytów (głupoty). Globalne
        ocieplanie klimatu w wypadku Darfuru to zaledwie prawda cząstkowa i maskarada
        mająca ukryć prawdziwy powód czystek etnicznych, dokonywanych przez islamistów
        (tzw. czarnych Arabów) na murzyńskiej ludności chrześcijańskiej i
        in.

        Tym powodem jest tzw. polityczny islam - „islamofaszyzm”, którego nie
        dostrzegają jednak ekolodzy z UNEP. Naśladują w tym swoich "apolitycznych"
        kolegów z innych agend ONZ – pieprzących głupoty o Izraelu, zamiast np. zająć
        się Iranem. A przecież Teheran ściągnie w końcu nieszczęście na siebie, nie
        mówiąc już o naftowych plamkach w Zatoce.
        wirtualnemedia.pl/blog/index.php?/authors/56-Eli-Barbur/archives/1202-Raport-z-plama.html
        • chaladia Re: Ratujmy Darfur 10.07.07, 12:28
          Absztyfikancie, spędziłem tam lat parę i stwierdzam, że UNEP ma absolutną rację.
          Proces przemiany półpustyni w pustynię następuje tak szybko, że można to
          zauważyć na przestrzeni kilku lat. Powoduje to gwałtowny ubytek gruntów
          nadającyh się jeśli nie do uprawy roli, to przynajmniej do wypasu kóz i owiec.
          Co więcej - 100 lat temu mało kto dysponował narzędziem nadającym się do
          ścinania upiornie twardych akacji, więc drzewa te miały się dobrze i zapewniały
          choć trochę cienia, podciągały wodę itd. Nawet słynnym sudańskim mieczem
          obcinano tylko gałęzie na zeriby, ale mowy nie było o zrąbaniu wielusetletniego
          drzewa (to rośnie w tym klimacie bardzo powoli). Dziś każdy niemal ma piłę,
          któą można taką akację ściąć. Ponadto każdy szanujący się człowiek w Darfurze
          chce mieć konia albo wilbłąda, że że nie jest to możliwe, więc choćby kozę... a
          koza wyjada wszystko, włącznie z korzonkami, więc unicestwia resztki trawy,
          które nie mają szans sie odrodzić w porze deszczowej, jeśli taka przyjdzie.

          W warunkach przeludnienia (1 człowiek na 1 km2 to też bywa przeludnienie)
          zaczyna się walka o wodę i żywność. Akurat tak się składa, że muzułmanie mając
          poparcie rządu w Chartumie mają dostęp do broni, a animiści i chrześcijanie
          różnych obrządków - nie. Więc słabszy (gorzej uzbrojony) musi zginąć, żeby
          mocniejszy (lepiej uzbrojony) mógł egzystować. To jest walka o przetrwanie, ale
          niewiele ma ona wspólnego z religją. Jak wymordują już wszystkich nie-
          muzułmanów, a proces pustynnienia nadal będzie postępował i nie będą się mogli
          wyżywić sami muzułmanie - to się zaczną mordować między sobą.

          Zostaw w spokoju religię. Tu nie Toruń i nie Radio Maryja.
          • blazar Re: Ratujmy Darfur 10.07.07, 16:28
            chaladia napisał:
            > Zostaw w spokoju religię. Tu nie Toruń i nie Radio Maryja.

            Absztus uznaje raczej inne media - Kol Israel ehad. Poza tym reprezentyje faszystowskie i rasistowskie
            poglady wobec islamu i arabow. ie ma co tracic czasu na dyskusje z oszolomstwem.
            • chaladia Re: Ratujmy Darfur 18.07.07, 20:16
              Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że Darfur sam się uratował.
              Odkryto tam spore źródła słodkiej wody na sensownej głębokości.
              Jeśli wykonają tam odpowiednią liczbę studni, a napęd do nicj może być z
              baterii słonecznych, bo czego jak czego, ale słońca nigdy w Darfurze nie
              braknie, to oni się tam spokojnie wyżywią. A jesli się wyżywią, to i bić się
              przestaną, bo generalnie nie są to ludzie krwiożerczy.
              • tetys Re: Ratujmy Darfur 18.07.07, 22:47
                chaladia napisał:

                > Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że Darfur sam się uratował.
                > Odkryto tam spore źródła słodkiej wody na sensownej głębokości.
                > Jeśli wykonają tam odpowiednią liczbę studni, a napęd do nicj może być z
                > baterii słonecznych, bo czego jak czego, ale słońca nigdy w Darfurze nie
                > braknie, to oni się tam spokojnie wyżywią. A jesli się wyżywią, to i bić się
                > przestaną, bo generalnie nie są to ludzie krwiożerczy.

                Zgadzam się, ale w tym wypadku kluczowym elementem jest ilość i rozmieszczenie
                studni. Bo jak pod tym względem wprowadzi się złą politykę, to choćby tam pod
                ziemią był Bajkał to nie pomoże...
              • beduinka W Sudanie odkryto olbrzymie podziemne jezioro 19.07.07, 23:52
                W Sudanie odkryto olbrzymie podziemne jezioro

                gazeta.pl, mig, IAR

                2007-07-18

                W Sudanie odkryto olbrzymie podziemne jezioro. Zdaniem amerykańskich naukowców
                dodatkowe źródła wody mogą pomóc w zakończeniu konfliktu zbrojnego w prowincji
                Darfur. O odkryciu poinformował dziś serwis BBC.

                Prehistoryczny zbiornik, obecnie zasypany piaskiem, odkryto dzięki zdjęciom
                satelitarnym. Kiedyś jezioro miało powierzchnię 30 750 kilometrów kwadratowych.
                To tyle co dziesiąte pod względem wielkości na świecie jezioro Erie na granicy
                Stanów Zjednoczonych i Kanady. To także prawie jedna dziesiąta terytorium
                Polski.

                Według ekspertów, istniejące tam do dziś wody gruntowe można z powodzeniem
                eksploatować. W związku z tym w Darfurze ma zostać wykopanych tysiąc studni.
                Zdaniem naukowców z Uniwersytetu Bostońskiego mogą one pomóc w zakończeniu walk
                etnicznych. Analitycy podkreślają bowiem, że to właśnie niedobory wody są
                przyczyną obecnego konfliktu między czarnymi rolnikami a arabskimi
                bojówkarzami. Naukowcy przypominają, że podobne odkrycie w sąsiednim Egipcie
                pozwoliło na nawodnienie kilkuset kilometrów kwadratowych pól uprawnych.

                Od początku walk w 2003 roku w Darfurze zginęło ponad 200 tysięcy ludzi. Ponad
                dwa miliony zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów. Trafili do obozów
                dla tzw. wewnętrznych uchodźców, gdzie są "utrzymywani" przy życiu przez
                organizacje pozarządowe i nie czują się w nich bezpiecznie.
    • beduinka Re: SUDAN 07.03.08, 15:08
      chaladia napisał:

      > bomba, zdjęcie habubu - jeszcze większa bomba.
      >

      a ja się nie mogę doczekać zobaczyć habub na własne oczy ;-) podobno mają być w
      maju...
      • chaladia Rada 08.03.08, 20:59
        beduinka napisała:

        > a ja się nie mogę doczekać zobaczyć habub na własne oczy ;-)
        podobno mają być w maju...

        Miej zawsze przy sobie torbę foliową z hermetycznym zamknięciem,
        żeby móc wsadzić do niej aparat fotograficzny zanim się piasek
        ogranie. Wsadzaj go "gołkiem" nie tracąc czasu na włożenie do
        futerału. Jeśli fotografuje się habub z odległości 200-300 metrów -
        bliżej nie warto, bo musi być perspektywa i powinno być widać
        kawałek jasnego nieba - to będziesz miała na schowanie aparatu mniej
        niż 10 sekund.
    • beduinka starszy zaarchiwizowany wątek nt. Sudanu 07.03.08, 15:40
      starszy zaarchiwizowany wątek nt. Sudanu

      forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=10662&w=8754087
    • gajasirocco Trochę wieści z Darfuru... 10.04.08, 20:38
      piątek, 04 kwietnia 2008
      Więcej napadów na konwoje z pomocą
      Nagminne napady na konwoje z pomocą w Sudanie opóźniają i
      ograniczają dostawy żywności do nękanego wojną Darfuru - alarmuje
      działający pod egidą ONZ Światowy Program Żywnościowy (WFP). Jak
      poinformowała organizacja, obecnie transportuje do Darfuru tylko
      połowę żywności, jaką mogłaby dostarczyć, bo wielu kierowców odmawia
      jazdy w tym niebezpiecznym regionie. Do tej pory uprowadzono bowiem
      45 wykorzystywanych przez WFP ciężarówek, 37 przepadło bez śladu.
      Nieznany jest los 23 kierowców. Zobacz infografikę Do tej pory
      uprowadzono 45 ciężarówek WFP (wfp.org) Sytuacja humanitarna
      darfurskich uchodźców pozostawia wiele do życzenia, a będzie jeszcze
      gorzej, bo z powodu braku funduszy pod koniec marca uziemiona może
      zostać cała flota powietrzna WFP. Za PAP i < a
      href="http://www.tvn24.pl/12691,1541773,wiadomosc.html">TVN24

      środa, 02 kwietnia 2008
      George Clooney naciska na Omegę w sprawie Darfuru
      Clooney promuje zegarki tej znanej firmy, jednego z oficjalnych
      sponsorów pekińskich igrzysk. "Rozmawiałem z Omegą na temat Chin
      przez cały rok i będę je kontynuował" - cytuje słowa aktora
      internetowy serwis BBC...

      darfur.blox.pl/html#entry_2976197
      • chaladia Re: Trochę wieści z Darfuru... 10.04.08, 21:05
        Gdzie są do ... te siły ONZ?
        Starczy dać do konwoju 20 ciężarówek 2 ciężarówki wojska
        (prawdziwego, nie sudańskiego) z WKMem na każdej i nikt konwoju nie
        ruszy. Partyzanci (tzn. pospolici bandyci) atakują wtedy, gdy
        wiedzą, że to bezkarne.

        Cały czas słyszę o tym, że te siły ONZ nie mają śmigłowców.
        Śmigłowce to są chyba potrzebne dla Wysokiego Dowództwa, żeby mogło
        inspekcjonować swoich podwładnych. Do ochrony konwojów starczą Stary
        660 z przyczepą-cysterną.
        • firletka Re: Trochę wieści z Darfuru... 11.04.08, 12:20
          > Gdzie są do ... te siły ONZ?
          Jeżdżą wypasionymi samochodami po Chartumie i mieszkają w luksusowych rezydencjach.
    • beduinka Problemy w Chartumie 10.05.08, 19:48

      news.bbc.co.uk/2/hi/africa/7394033.stm
      • gajasirocco Re: Problemy w Chartumie 10.05.08, 20:32
        www.pap.pl/flash/index.html
        • chaladia Re: Problemy w Chartumie 10.05.08, 21:46
          No to nawiązując do poprzenich wpisów - ci bonzowie agencji
          humanitarnych z Chartumu mogą chwilowo mieć się nieco gorzej od
          Beduinki...

          Jednakże, żeżeli sprawa się przeciągnie i rząd w Chartumie będzie
          miał o czym innym do myślenia niż o pomocy dla Darfuru, mogą tam nie
          dotrzeć paliwo i żywność. Nie wiem, na ile dni są tam zapasy, ale
          Beduinka powinna mieć jakiś Plan "B" ewakuacji.

          Przy okazji - ciekawe, co w tej chwili robią Niemcy Lahmayera i ich
          Chińczycy na Merowe Dam? Niemcy podobno mają szybką łódź motorową do
          awaryjnej ewakuacji do Assuanu, ale parę tysięcy Chińczyków to już
          inna bajka.
          • gajasirocco Sudan: Rebelianci zaatakowali stolicę 10.05.08, 23:26
            fakty.interia.pl/swiat/news/sudan-rebelianci-zaatakowali-stolice,1107860,4
            • chaladia Re: Sudan: Rebelianci zaatakowali stolicę 11.05.08, 16:22
              Mnie się nie podoba, że Chartum oskarża o agresję Czad.
              Jak tak dalej pójdzie, mogą się wziąć za łby i miejscem konfrontacji
              stanie się akurat Darfur i Kordofan.
              Dla Chartumu konflikt zewnętrzny to dar od niebios, bo
              spowoduje "zwarcie szeregów" tych, którzy w jakiś sposób
              identyfikują się z państwowością sudańską, a nie ze swoimi
              plemionami.
    • gajasirocco Sudan zerwał stosunki dyplomatyczne z Czadem 11.05.08, 18:42
      Sudan zerwał stosunki dyplomatyczne z Czadem

      Sudan zerwał stosunki dyplomatyczne z Czadem, oskarżając władze tego
      kraju o wspieranie sobotniego ataku na Chartum rebeliantów z
      prowincji Darfur - poinformowało sudańskie radio publiczne.
      W Chartumie wprowadzono godzinę policyjną, od 17.00 do 6.00 (czasu
      lokalnego). Armia zapewnia, że chodzi o bezpieczeństwo ludności
      cywilnej i że sytuacja "jest pod kontrolą".

      Rebelianci z Ruchu na rzecz Sprawiedliwości i Równości (JEM) z
      Darfuru twierdzili w sobotę, że przejęli kontrolę nad miastem
      Omdurman i wchodzą do Chartumu.

      Wieczorem w sobotę sekretarz polityczny rządzącego Kongresu
      Narodowego (NCP) Mandur al-Mahdi oświadczył w państwowej telewizji,
      że atak na Chartum został odparty i że zginęło kilku dowódców sił
      rebelianckich.

      Konflikt w Darfurze, na zachodzie kraju, rozpoczął się buntem
      czarnoskórych rebeliantów przeciwko zdominowanemu przez Arabów
      rządowi centralnemu.

      Rebelianci zarzucają władzom w Chartumie dyskryminację, w tym
      ekonomiczną. W efekcie konfliktu od lutego 2003 roku zginęły tysiące
      ludzi, a 2,5 miliona opuściło domy z obawy przed przemocą.

      wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,5200245.html
    • gajasirocco Rebelianci z Darfuru zaatakowali Chartum-GW 12-05 12.05.08, 08:38
      wyborcza.pl/1,75477,5200957,Rebelianci_z_Darfuru_zaatakowali_Chartum.html?skad=rss

      Rebelianci z Darfuru zaatakowali Chartum
      wj2008-05-12

      Sudańskie wojsko odparło wczoraj niespodziewany atak jednego z
      rebelianckich ugrupowań z Darfuru, który przypuścił szturm na
      stolicę kraju Chartum. Partyzantom udało się zająć położoną na
      zachodnim brzegu Nilu część sudańskiej metropolii, ale po kilku
      godzinach walk zostali wyparci z miasta. Sudan zerwał wczoraj
      stosunki dyplomatyczne z sąsiednim Czadem, który oskarża o
      wspieranie rebeliantów.


      Źródło: Gazeta Wyborcza
    • beduinka Sudan shooting after rebel raid 12.05.08, 14:00
      Sudan shooting after rebel raid

      news.bbc.co.uk/2/hi/africa/7395379.stm

      plus dochodzą nas słuchy o studenckich demonstracjach w Chartumie
      • beduinka Re: Sudan shooting after rebel raid 12.05.08, 14:04
        z powyższego artykułu:

        "Sudan has offered a reward of $125,000 (£64,000) for Mr Ibrahim's capture and
        information that leads to his arrest."

        a na dzisiejszym IAM (Inter Agency Meeting - czyli spotkaniu głów NGOsów i
        agencji UN) żartowano, żeby ta organizacja, która cierpi na brak środków na
        jakiś projekt - w ten sposób może je pozyskać ;-)
    • beduinka Ściągawka na temat darfurskich rebeliantów... 12.05.08, 14:22

      Who are Sudan's Darfur rebels?

      When major conflict erupted in Darfur five years ago, there were just two major
      groups - since then the insurgents have splintered into a confusing array of
      competing factions.

      JEM

      The Justice and Equality Movement (Jem), currently reported to be fighting
      government troops near the capital Khartoum, was founded by Darfuri Muslims
      loyal to Islamist leader Hassan al-Turabi, whose National Islamic Front (NIF)
      instigated President Omar al-Bashir's 1989 coup against Sadeq al-Mahdi.

      Jem fighters

      Jem is led by a lawyer, Khalil Ibrahim Muhammad, who wrote "The Black Book:
      Imbalance of Power and Wealth in the Sudan" about the disproportionate numbers
      of Arabs in powerful positions.

      A faction led by Idris Azraq broke away in January 2007 when he fell out with Mr
      Khalil over the marginalisation of non-Kobe Zaghawa (Khalil's clan) within Jem.

      Jem is reputed to have fragmented into several disparate groups, of which the
      most significant is the NMRD.

      NMRD

      The National Movement for Reform and Development broke away from Jem in 2004 and
      is led by former Jem Chief of Staff Jibril Abdel Karim Bari, known as Tek, (who
      once served as a colonel in the Chadian President Idriss Deby's republican
      guard), an ethnic Zaghawa from the Kabka clan (like his NMRD co-founders Hassan
      Abdullah Bargo and Mahamat Ismail Chaibo).

      Tek is on the UN sanctions list for alleged war crimes.

      The NMRD is said to have Chadian backing and may have incorporated the splinter
      group led by Mohamed Saleh (which left Jem in 2005 and reportedly merged with
      the NMRD last year).

      Other Jem splinters

      Very little, other than their names, is known about the composition, leadership
      and numbers of the lesser Jem breakaway groups: Jem Peace Wing, Field
      Revolutionary Command and Popular Forces Troops.

      National Redemption Front

      This was the name given to a now defunct umbrella grouping of Darfuri rebel
      groups (including Jem and the G19) who were opposed to the DPA , founded with
      Eritrean backing in mid-2006. It was meant to be led in rotation by group
      leaders including Ahmad Ibrahim Diraij, the leader of the Sudan Federal
      Democratic Alliance.

      SLM/A

      The Sudan Liberation Army (SLA) was initially the name of a self-defence militia
      led by ethnic Furs which emerged from the unrest that followed a devastating
      famine in 1987 when the Arab alliance was established and armed by Khartoum to
      oppose the non-Arabic speaking farming communities like the Fur, Zaghawa and
      Masalit peoples.



      At the time of the February 2003 insurrection, the Darfur Liberation Front
      emerged, renaming itself in March 2003 as the Sudan Liberation Movement (SLM).

      The SLM split along tribal lines in November 2005 after a power struggle between
      Minni Arkou Minnawi (an ethnic Zaghawa who controlled the military arm) and
      Abdel Wahid Mohamed Ahmed el-Nur (an ethnic Fur who controlled the political wing).

      SLM-Minni faction

      Mr Minni was the only rebel leader to sign the 2006 Darfur peace agreement (DPA)
      after which he accepted a government role as special adviser to the president,
      triggering fears of a sell-out to Khartoum.

      His group has been losing strength as fighters formerly loyal to Minni deserted
      to join other anti-Khartoum groups (among them the Greater Sudan Liberation
      Movement, G19, Abdel Shafi Faction and SLM-Unity)

      SLM-Abdel Wahid faction

      Abdel Wahid el-Nur himself is now in exile in Paris but his group of fighters is
      no longer thought to be the largest. Some of his men are also thought to have
      joined with Ahmed Abdel-Shafi, in the splinter group known as SLM-Classic, or
      SLM-Shafi faction.

      Mr Abdel Wahid refused to sign the 2006 DPA and said he would not attend the
      Libyan peace talks unless the United Nations-African Union hybrid peacekeeping
      force were deployed first to guarantee security on the ground in Darfur.

      SLM-Unity faction

      This faction, led by Abdallah Yehya, is predominantly made up of ethnic Zaghawa
      in North Darfur and is drawn from the Group of 19 (G19) commanders who served
      under Khamis Abdullah Abakr and cooperated with Abdel Wahid el-Nur until the
      2006 peace talks when they split, fearing a sell-out.

      SLM-Unity has been blamed for much of the recent violence, including the 29
      September attack on an AU base near Haskanita, in which 10 AU soldiers were killed.

      Suleiman Jamous is one of the key SLM-Unity figures; he is their humanitarian
      co-ordinator and is currently based in Chad.

      Other SLM splinters

      The situation on the ground is changing frequently but among the groups alleged
      to have split from the SLM are: two factions calling themselves Free Will; the
      Greater Sudan Liberation Movement/Army; and the National Movement for the
      Elimination of Marginalization.

      news.bbc.co.uk/2/hi/africa/7039360.stm
    • beduinka Darfur rebel leader vows more attacks on Khartoum 12.05.08, 14:27
      Darfur rebel leader vows more attacks on Khartoum

      www.reuters.com/article/topNews/idUSMCD02400920080512
    • gajasirocco dangerousdestinations 13.05.08, 00:00
      www.forbes.com/forbeslife/2007/01/31/most-dangerous-destinations-forbeslife-
      cx_ee_0201dangerousdestinations_slide_14.html?thisSpeed=15000
      • gajasirocco Re: dangerousdestinations 13.05.08, 00:03
        www.forbes.com/forbeslife/2007/01/31/most-dangerous-destinations-forbeslife-
        cx_ee_0201dangerousdestinations_slide_14.html?thisSpeed=15000

        -może teraz się całość wklei?
    • beduinka Chad closes its border with Sudan 13.05.08, 08:56
      Chad closes its border with Sudan

      news.bbc.co.uk/2/hi/africa/7397412.stm
    • beduinka Mass Arrests After Rebel Attack Raise Concern 13.05.08, 09:08
      For Immediate Release



      Sudan: Mass Arrests After Rebel Attack Raise Concern

      Government Detains More Than 100 Opponents



      (New York, May 12, 2008) – Mass arrests in Khartoum of perceived supporters of a
      Darfur rebel group and other political opponents raise fears of mistreatment,
      Human Rights Watch said today. The arrests by Sudanese security forces of more
      than 100 people followed an attack on Sudan's capital by the Justice and
      Equality Movement (JEM) on May 10, 2008 that left dozens of civilians dead or
      severely injured.



      "The Sudanese government may be systematically rounding up suspected rebel or
      opposition supporters in Khartoum," said Georgette Gagnon, Africa director at
      Human Rights Watch. "Given Khartoum's record of abuse, there is grave cause for
      concern about the fate of those detained."



      According to eyewitnesses interviewed by Human Rights Watch, Sudanese security
      forces have arrested at least 100 individuals since the attack on May 10, some
      in house-to-house searches and others at checkpoints set up by police and
      security forces around Khartoum. Among those arrested are persons with suspected
      or known links to the opposition Popular Congress party and to Darfur rebel
      groups. According to government statements, the leader of the Popular Congress,
      Hassan al-Turabi, and several party members were arrested in the early hours of
      May 12.



      Although al-Turabi has reportedly been released, the whereabouts of the majority
      of those arrested are unknown. Human Rights Watch received unconfirmed reports
      that some of those arrested have been tortured and that at least two people have
      been summarily executed in public.



      Human Rights Watch called on the Sudanese government to ensure that those
      arrested are promptly charged or released, and tried in accordance with
      international fair trial standards.



      Residents in the capital also told Human Rights Watch that at least 60 civilians
      were killed or injured in clashes between government and JEM forces, following
      an attack by JEM on Omdurman, a western suburb of Khartoum, in the early
      afternoon on May 10.



      Some 1,000 JEM fighters reached Omdurman on May 10 in a column of 50 to 150
      vehicles and entered several districts, including the main market of Souq Libya
      and residential areas of Umbada, Al-Thoura, and Al-Muhandiseen. Government
      forces counterattacked with tanks and helicopter gunships. Residents reported
      that fighting was continuing on May 12 in the markets of Al-Souq Al-Sha'bi in
      Omdurman and Al-Souq Al-Arabi, AlG'abat and Al-Huria Street in central Khartoum.



      "Details of the clashes are unclear, but the continuing fighting in the markets
      means civilians are at terrible risk," said Gagnon. "Sudanese forces and the
      rebels should comply with the laws of war and spare civilians from harm."



      The laws of war do not prohibit military forces from fighting in urban areas,
      but parties to a conflict are required to take all feasible steps to minimize
      harm to civilians. Prohibited are attacks that are indiscriminate or that would
      cause civilian harm disproportionate to the military gain. Belligerents should
      avoid deploying within or near densely populated areas, and they should seek to
      remove civilians from the vicinity of military forces.



      Human Rights Watch also raised concerns about the possible Sudanese government
      response to the JEM attacks, which marked the first time that a rebel group has
      engaged government forces near the capital. The government has a long record of
      responding to perceived rebel gains in Darfur and elsewhere with deliberate
      attacks against the civilian population in Darfur.



      "We fear the Sudanese government will respond as it has in the past, with
      attacks against civilians in Darfur," said Gagnon. "Darfur needs the
      international peacekeeping force to deploy in full as quickly as possible."



      For more of Human Rights Watch's work on Sudan, please visit:

      www.hrw.org/doc?t=africa&c=sudan


      For more information, please contact:

      In New York, Georgette Gagnon: +1-212-216-1223; or +1-416-893-2709 (mobile)
      In New York, Selena Brewer: +1-917-535-4093 (mobile); or selena.brewer@hrw.org
    • gajasirocco Rebelianci z DArfuru chcą obalić sudański rząd-GW 15.05.08, 09:29
      wyborcza.pl/1,75477,5212065,Rebelianci_z_Darfuru_chca_obalic_sudanski_rzad.html?skad=rss
    • gajasirocco "Krzyczeć to wstyd" Wysokie Obcasy GW 17maj 19.05.08, 16:20
      wyborcza.pl/1,81388,5214798,Krzyczec_to_wstyd.html
    • aisza5 Sudan: Uchodźcy wewnętrzni 30.06.08, 22:08
      afryka.org//?showNewsPlus=2835
      Sudan: Uchodźcy wewnętrzni
      Chociaż wojna między Południem a Północą Sudanu zakończyła się w
      2005 roku, wciąż nie rozwiązano problem uchodźców wewnętrznych.

      Ci, którzy uciekli z Południa na Północ, nadal przebywają w
      prowizorycznych obozach. O ile organizacje zajmujące się uchodźcami
      organizują powrót Sudańczyków, którzy zbiegli poza granice swojej
      ojczyzny, to wewnętrzni przesiedleńcy nie interesują prawie nikogo,
      a już na pewno nie władze Sudanu.

      Obecnie Południe szykuje się do niepodległości, bo na 2011 rok
      wyznaczono termin referendum, w którym mieszkańcy z południowego
      Sudanu wypowiedzą się za niezależnością lub pozostaniem w granicach
      jednego państwa. Jednak sytuacja na pograniczu między dwiema
      częściami Sudanu jest wciąż niewyjaśniona. Niedawno doszło do walk
      między siłami Południa a armią rządową o kontrolę nad roponośnym
      regionem Abyei. Chociaż umilkły już strzały wciąż nie wiadomo jaka
      będzie przyszłość kruchego pokoju w Sudanie.

      Al-Jazeera w kolejnym ze swoich programów z cyklu "Inside Story"
      postanowiła zająć się problemem Sudańczyków, którzy do dziś
      zamieszkują na Północy Sudanu, a dokładnie na obrzeżach stolicy tego
      kraju, Chartumu.

      ...
    • aisza5 "Sudańskie gangi toczą bitwę o Kair" GW 04.07.08, 20:31
      wyborcza.pl/1,75477,5422830,Sudanskie_gangi_tocza_bitwe_o_Kair.html?nltxx=1721538&nltdt=2008-07-04-03-16
    • aisza5 "Ścigany za Darfur"- BEDUINKO: przeczytaj WAŻNE! 12.07.08, 09:52
      wyborcza.pl/1,75248,5447783,Scigany_za_Darfur.html?nltxx=2015058&nltdt=2008-07-12-05-08#more

      Ścigany za Darfur
      Wojciech Jagielski

      Międzynarodowy prokurator chce sądu nad głową sudańskiego państwa.
      ONZ jest przerażony, bo może to oznaczać katastrofę dla Darfuru
      Luis Moreno-Ocampo, prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego,
      zamierza oskarżyć o zbrodnie wojenne prezydenta Sudanu Omara Hassana
      al Baszira i żądać dla niego sądu. W poniedziałek chce wystąpić o
      rozesłanie za Sudańczykiem międzynarodowego listu gończego.

      Nakazem aresztowania Omara Trybunał Karny uczciłby swoje dziesiąte
      urodziny przypadające właśnie na przyszły tydzień. W wywiadzie dla
      gazety "Washington Post" Moreno-Ocampo przyznał, że uważa, że cały
      sudański rząd winny jest zbrodni wojennych dokonywanych od pięciu
      lat w leżącym na zachodzie Sudanu Darfurze. W wojnie domowej zginęło
      tam ćwierć miliona ludzi, a ponad 2 mln stały się uchodźcami.

      W poniedziałek prokurator zamierza przedstawić sędziom w Hadze
      dowody win sudańskich dygnitarzy, wśród nich samego prezydenta Omara
      panującego w Chartumie od zamachu stanu w 1989 r. Sędziowie z
      Brazylii, Ghany i Łotwy przeczytają wniosek prokuratora, co ma im
      zająć dwa-trzy miesiące, a następnie zadecydują, czy rozesłać za
      prezydentem Sudanu listy gończe.

      Już sama perspektywa oskarżenia sudańskiego polityka przeraziła Radę
      Bezpieczeństwa ONZ. Gniew władcy z Chartumu mógłby nie tylko
      ostatecznie uśmiercić pokojową misję ONZ i Unii Afrykańskiej w
      Darfurze, ale zniweczyć misję ONZ na sudańskim południu, gdzie
      dopiero w 2005 r. udało się przerwać trwającą od pół wieku
      barbarzyńską wojnę.

      Tamten proces pokojowy ma się w 2011 r. zakończyć plebiscytem w
      sprawie secesji południa Sudanu. Jeśli rozjuszony na wspólnotę
      międzynarodową Omar wypowie pokojową umowę, wojna na południu
      wybuchnie od nowa, a 10 tys. żołnierzy sił pokojowych będzie się
      musiało pospiesznie ewakuować.

      Pokojowi zagrozić może też nadmierna pewność siebie partyzantów z
      południa, którzy widząc międzynarodowe kłopoty al Baszira, sami mogą
      wypowiedzieć warunki pokoju i zechcieć już dziś, nie czekając na
      referendum, ogłosić niepodległość.

      Pokój zawarty na południu Sudanu już raz stał się iskrą, która
      wywołała wojnę w Darfurze. Widząc, że powstańcom z południa udało
      się wymusić na Chartumie ustępstwa, także rebelianci w Darfurze
      sięgnęli po broń, by wywalczyć dla siebie więcej praw.

      Oskarżenie al Baszira z całą pewnością oznaczać będzie śmierć misji
      pokojowej ONZ i UA w Darfurze. Misja, która miała być największą
      operacją pokojową w historii ONZ, i tak przebiega z ogromnymi
      kłopotami, torpedowana na każdym kroku przez sudańskie władze.

      Zamiast planowanych 26 tys. żołnierzy w Darfurze stacjonuje wciąż
      ledwie 9 tys., głównie z państw afrykańskich. O tym, co może ich
      spotkać, jeśli prezydent Sudanu wpadnie w gniew, świadczy napad
      nieznanych sprawców na oddział ONZ przed kilkoma dniami. Napastnicy
      zabili siedmiu żołnierzy ONZ.

      Według "Washington Post", spodziewając się najgorszego, stali
      członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ już w czwartek postanowili
      wycofać "błękitne hełmy" z najniebezpieczniejszych regionów Darfuru
      do baz w pobliżu największych miast i zawczasu zaopatrzyć je w
      zapasy paliwa, żywności i wody.

      Ambasador Sudanu przy ONZ nie ukrywa nawet, że oskarżenie prezydenta
      Sudanu o zbrodnie wojenne będzie oznaczało koniec misji ONZ w
      Darfurze (z misją tą związana jest operacja pokojowa Unii
      Europejskiej w sąsiednich Republice Środkowoafrykańskiej i Czadzie,
      gdzie ma stacjonować pół tysiąca żołnierzy z Polski). - Ocampo igra
      z ogniem - straszy sudański ambasador.

      Poza wojskami pokojowymi ONZ Sudan może zechcieć wygnać z Darfuru
      także zagraniczne organizacje humanitarne, od których pomocy zależy
      los niemal całej ludności tej nieszczęsnej krainy.

      Przywódcy światowych mocarstw nie mają złudzeń, że prezydent Sudanu
      podda się decyzjom Międzynarodowego Trybunały Karnego, którego
      zresztą nie uznaje i któremu odmawia wydania dwóch dworzan
      oskarżonych już w zeszłym roku o zbrodnie w Darfurze.

      Jednego z nich, Ahmeda Haruna, Omar uczynił ostatnio ministrem ds.
      pomocy i misji pokojowych. Według londyńskiego "Times'a"
      przedstawiciele USA i Wlk. Brytanii, popierając publicznie
      działalność Międzynarodowego Trybunału Karnego (USA go nie uznają) w
      sprawie Sudanu, w prywatnych rozmowach z jego sędziami i
      prokuratorami przestrzegają ich przed konsekwencjami postawienia
      sudańskiego prezydenta w stan oskarżenia.

      Gdyby prezydent rzeczywiście został oskarżony, stałby się pierwszym
      urzędującym szefem państwa, za którym Międzynarodowy Trybunał Karny
      rozesłał listy gończe. Dotąd poza sudańskimi dygnitarzami nakazy
      aresztowania wydał on za tuzinem przywódców rebelii z Konga-
      Kinszasy, Republiki Środkowoafrykańskiej i Ugandy.


      Źródło: Gazeta Wyborcza
    • aisza5 "Sudan: Samolot pasażerski porwany" 26.08.08, 21:06
      wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,5631200,Sudan__Samolot_pasazerski_porwany.html

      Sudan: Samolot pasażerski porwany

      Sudański samolot pasażerski został porwany na trasie z Nijali w
      Darfurze do stolicy Sudanu Chartumu.
      Samolot pasażerski z 87 pasażerami na pokładzie, lecący z Nijali w
      Darfurze do stolicy Sudanu Chartumu, został porwany i wylądował w
      Trypolisie - podała we wtorek telewizja Al-Dżazira.

      Samolot należy do sudańskich linii Sun Air. "Po dwudziestu minutach
      lotu pilot poinformował lotnisko w Nijali, że samolot został porwany
      i będzie lądował w Trypolisie w Libii" - powiedział anonimowo
      pracownik linii lotniczych. Porywacz prawdopodobnie pochodzi z
      Sudanu.

      • aisza5 Re: "Sudan: Samolot pasażerski porwany" 27.08.08, 10:46
        wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,5631883,Porywacze_sudanskiego_samolotu_chca_leciec_do_Francji.html?nltxx=856991&nltdt=2008-
        08-27-08-10#more
        • aisza5 Porywacze uwolnili zakładników 27.08.08, 11:16
          www.tvn24.pl/0,1562610,0,1,porywacze-uwalniaja-zakladnikow,wiadomosc.html

          Porywacze uwolnili zakładników
          SUDAŃSKI SAMOLOT STAŁ NA LIBIJSKIM LOTNISKU

          Porywacze, którzy we wtorek wymusili lądowanie sudańskiego samolotu
          w Libii, wypuścili wszystkich zakładników, podają libijscy
          negocjatorzy. Wcześniej zażądali paliwa, aby mogli lecieć dalej do
          Francji, ale teraz najwyraźniej zrezygnowali ze swoich planów.
          Najpierw egipska telewizja podała, że porywacze, którzy podają się
          za rebeliantów z Darfuru, zgodzili się uwolnić kobiety i dzieci.

          Kilkadziesiąt minut później prowadzący z nimi negocjacje dyrektor
          linii lotniczych Sun Air, do których należy uprowadzony Boeing 737 z
          ok. 100 pasażerami na pokładzie, powiedział, że porywacze zwolnią
          wszystkich zakładników.

          Kilka minut później dodał, że zakładnicy są już wolni.

          Dokąd leci samolot?

          Według agencji prasowych celem podróży porywaczy miałby być Paryż,
          chociaż początkowo chcieli lecieć do Kairu.

          Ostatecznie jednak porywacze znaleźli się w Libii, ponieważ władze
          Egiptu nie pozwoliły im na lądowanie na swoim terytorium.

          Porywacze są z Darfuru

          Maszynę lecącą z Nijali w Darfurze (region w zachodnim Sudanie) do
          Chartumu (stolica kraju) uprowadzili najprawdopodobniej darfurscy
          rebelianci ze skrzydła "Minni" Ruchu Wyzwolenia Sudanu (SLM). To
          jedna z dwóch głównych grup rebelianckich w Darfurze, zachodniej
          prowincji Sudanu, która od 2003 roku jest areną walk wewnętrznych i
          okrucieństw w stosunku do bezbronnej ludności.

          Frakcja Minni, określana tak od nazwiska swego przywódcy Minni Arcua
          Minnawi, podpisała porozumienie pokojowe w sprawie Darfuru w maju
          2006 roku.

    • aisza5 18-10 w National Geographic o 20,00 do Chartumu... 17.10.08, 12:41
      "Wielka wyprawa do Afryki"
      Motocykliści Ewa i Charley pokonują trasę przez Egipt do Chartumu

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się

Nie pamiętasz hasła lub ?

Nakarm Pajacyka