malwa200 28.10.21, 08:09 a pamiętacie promenady nad morzem i te skromne drewniane budki z frytkami, goframi i ogromne kolejki, żeby kupić np. gofra? Odpowiedz Link Obserwuj wątek Podgląd Opublikuj
horpyna4 Re: nad morzem 29.10.21, 21:19 Ja pamiętam, jak jeszcze nie było budek, za to było wolno chodzić po plaży tylko za dnia. Wieczorem żołnierze pilnowali, czy jakiś szpieg nie przypłynął łodzią podwodną, a tych, którzy szli od strony lądu, zawracali. Plaże były codziennie zaorywane, żeby były widoczne na nich ewentualne ślady butów. Jeden z wczasowiczów robił sobie jaja i po zaoraniu piachu upewniał się, że nikt go nie widzi, wtedy wchodził do wody idąc tyłem, a potem wracał po własnych śladach. No i żołnierze, widząc potem te ślady, dostawali szału i coraz skuteczniej się na gościa zasadzali, aż wreszcie został złapany. Podobno mocno go pobili. A pamiętam dlatego, że latem 56. byłam nad morzem z rodzicami i wieczorem wybraliśmy się na plażę na spacer. Zostaliśmy zawróceni przez żołnierza, który zresztą był bardzo grzeczny. Wydaje mi się, że ten obłęd skończył się po październiku 56., bo podczas kolejnych pobytów nad morzem nie widziałam już takich cyrków. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 01.11.21, 14:35 ja pamiętam kosze na plażach i bilety na plażę strzeżoną. a jak to była radocha jak się kupiło jakąś pamiątkę z bursztynu w kiosku! albo rejs wodolotem-to był szczyt marzeń Odpowiedz Link
tamsin Re: nad morzem 07.11.21, 01:58 Pamietam moj rejs wodolotem na Hel; wszyscy rzygali i jakis w mundurze krzyczal " za brute!" ale ludzie sie pchali do kibelka, moja mama tez mnie tam zabrala a jak drzwi sie otrzworzyly to tam juz po kostki bylo. Nie da sie tego wymazac z pamieci; nawet po tylu latach. Te kosze na plazach tez pamietam, ale nie az tak jak ten rejs. Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 21.11.21, 10:48 Przypomniało mi się więcej szczegółów z tamtych wczasów w 1956 roku. Mało kto pamięta tamte czasy, więc chyba warto wspomnieć. Były to wczasy pracownicze w Pobierowie. Warunki spartańskie - mieszkało się w drewnianych budkach rozrzuconych w lesie, woda ze studni (trzeba było sobie napompować), mycie w misce. Całe szczęście moi rodzice mieli z sobą świetny czajnik elektryczny (szybko działający, bo grzałka była w wodzie, a nie pod dnem), więc wodę do mycia można było podgrzewać. Do picia nie za bardzo się nadawała, była koszmarnie żelazista. Gniazdek elektrycznych oczywiście nie było, więc w tamtych czasach zabierało się na takie wyjazdy tzw. "złodziejkę", czyli przejściówkę z dwoma gniazdkami po bokach, wkręcaną między oprawkę i żarówkę (elektryczne oświetlenie na szczęście było, w postaci jednej słabej żarówki pod sufitem). Na tym zalesionym terenie było siedem ośrodków wczasowych (do dziś pamiętam wszystkie ich nazwy), czyli pawilony mieszczące kuchnie z jadalniami i porozrzucane w pobliżu "psie budki". Zaletą było to, że poszczególnie budki były od siebie na tyle oddalone, że drzewa zasłaniały wzajemny widok. A ja od małego dziecka uwielbiałam las, zresztą nigdy w nim nie zabłądziłam. Teren nie był ogrodzony, bo chyba bym to zapamiętała. Posiłki też dostarczały niezapomnianych wrażeń. Przede wszystkim przed każdym otwarciem kłębiła się pod drzwiami duża grupa wczasowiczów napierających na drzwi. Nie wiadomo, dlaczego - przecież stolików i krzeseł starczało dla wszystkich. Może jakiś atawistyczny odruch, że do żarcia trzeba się pchać? Obserwowaliśmy to z pewnej odległości, a wchodziliśmy dopiero po wszystkich. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 14:34 fajnie. co prawda urodziłam się w larach 70-tych ale też wiele pamiętam. mieliśmy w miarę blisko do morza-18 km. trzeba było jechać autobusem MZK lub PKS. ale MZK nieźle wówczas działało. pamiętam, że jak w niedzielę (bo soboty były wtedy pracujące) jechaliśmy do Ustki-to dla mnie było to niebo. aha i pamiętam, że w Ustce były wtedy tylko dwie pizzerie w mieście-kolejki było OGROMNE, aż na ulicę sięgały. a-i za sztućce trzeba było zapłacić kaucję-hehe Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 14:37 aaa-i jeszcze pamiętam, że jako dzieciak miałam jakieś problemy z żołądkiem czy z jelitami-być może było to na podłożu nerwowym. lekarze zalecali ścisłą dietę i tak mam mnie karmiła kaszą manną na wodzie albo kleiki na ryżu. raz namówiłam ojca, żeby ze mną do Ustki pojechał i żeby kupił mi dwie pizze i loda z 4-ech gałek. tato powiedział:"dobra-tylko nie mów mamie". I wyobraź sobie-problemy ze zdrowiem znikły jak ręką odjąć Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 14:38 a jak się człowiek cieszył, że pociągiem się przejechał... Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 21.11.21, 16:18 Mogłaś mieć w jelitach marną florę bakteryjną. Niedietetyczne żarcie przywróciło równowagę; miałaś na nie wielki apetyt, bo organizm sam się tego domagał. W latach 50. część lokalnych pociągów miała wagony bydlęce. Wewnątrz wzdłuż ścian przymocowywano ławki typu podparta decha. Jechałam takim pociągiem z Pucka gdzieś na Półwysep Helski, to dopiero była atrakcja dla siedmiolatki. Zwłaszcza, że można było stać albo siedzieć w szeroko otwartych drzwiach, chociaż rodzice byli innego zdania. Za to z Warszawy do Gdańska miałam wtedy okazję jechać tzw. luxtorpedą. Był to wagon motorowy o opływowych kształtach; chyba produkcji włoskiej, ale nie jestem tego pewna. Wracając do pociągów lokalnych - w pierwszej połowie lat 50. były trzy klasy wagonów, a nie dwie. Wagony 2. klasy miały wyściełane siedzenia, a 3. klasy - twarde. Podejrzewam, że wiele z nich pamiętało wiek XIX, czasem na starych filmach widuje się takie z osobnym wejściem z zewnątrz do każdego przedziału. Najeździłam się nimi sporo. Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 21.11.21, 17:20 No i jeszcze jedna atrakcja dawnych lat - większość składów była ciągnięta przez parowozy. O ile pamiętam, to dwa razy zdarzyło mi się jechać pociągiem podczas takiego upału, że trzeba było uchylić okno (żadnej klimatyzacji przecież nie było, chłodzić mógł tylko ruch powietrza). Potem musiałam wyczesywać z włosów drobnie kawałeczki węgla. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 17:23 haha! fajnie! a jaka to jest tęsknota-wiesz... Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 17:26 wiesz, tak by się chciało cofnąć czas...poczuć to... choćby na chwilę. taki mam sentyment że głowa mała Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 17:28 coś mnie ciągnie ku mijającym latam. a pamiętasz może :Balladę o Januszku? i ten odcinek w sanatorium? cudowne Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 21.11.21, 19:14 a czy pamiętasz smak gofra, frytek, czagokolwiek kupionego tam? Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 21.11.21, 20:14 Pamiętam, ale nie tam. Kiedy zaczęły się gofry i frytki, nad morzem było już tłoczno, a ja nie znoszę tłoku. Uwielbiam zwiedzać Polskę, ale wybieram miejsca mało zaludnione, bez tłumów urlopowiczów i bardzo ciekawe. Mogłabym napisać przewodnik, ale nie chce mi się. No i oczywiście wszędzie trafiały się zdarzenia nietypowe i zabawne. Opiszę jedno z nich: Były to już lata 70, chciałam zwiedzić okolice Puszczy Drawskiej i Noteckiej. Zatrzymaliśmy się z moim obecnym mężem (a wtedy kumplem ze studiów) w hotelu miejskim w Krzyżu, bo stamtąd odchodziły pociągi w siedmiu kierunkach (z czego obecnie zostały chyba tylko cztery). Któregoś dnia szliśmy przez stary las w kierunku stacji Gościm (ta linia już nie istnieje). Ale źle oszacowaliśmy czas dojścia i znaleźliśmy się na stacji równocześnie z pociągiem, więc nie można już było kupić w kasie biletów - obsługa stacji była jednoosobowa i w tym momencie kasjer był już zawiadowcą. Stał przy lokomotywie i rozmawiał z maszynistą. Miła konduktorka, u której chcieliśmy kupić bilety, powiedziała, że właśnie wprowadzono dopłatę za kupno biletu w pociągu, więc może kasjer jeszcze sprzeda nam bilety. Chłop podszedł do niego i spytał, czy może. Na co kasjer spytał maszynistę, czy może poczekać; maszynista nie widział w tym problemu. Pełny luzik. Żeby było jeszcze śmieszniej, kasjer nie miał drobnych, żeby wydać resztę. Chłop przyszedł do mnie do pociągu po drobne, a maszynista spokojnie czekał. Po drodze pociąg jeszcze zatrzymał się w lesie między stacjami, żeby znajomy maszynisty mógł zabrać się po grzybobraniu. Odpowiedz Link
iryska2604 Re: nad morzem 12.01.22, 20:50 A co tu tak cicho??? Też mam fajne "kolejowe" wspomnienia.Nie pamiętam który to był rok ale tak gdzieś lata 80-te. Wracałam autobusem z Jeleniej Góry do Polkowic i pech chciał ze nagle nam pod Legnicą odpadło koło. Obok szosy były tory kolejowe i wtedy jeszcze kursowały pociągi ,takie normalne. Wszyscy z tego autobusu biegusiem wparowaliśmy na nasyp i machali czym kto mógł.A że to nie było pendolino i nie jechało z prędkoscią światła- maszynista zatrzymał skład i łaskawie dał nam wsiąść.Do stacji w Legnicy było już blisko, nawet konduktor nie przyszedł. I taki kolejowy pociągostop nam wyszedl... Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 14.01.22, 18:06 Była druga połowa lat 70. Wybieraliśmy się z mężem na wakacje i zaprosiliśmy jeszcze do towarzystwa koleżankę, która wcześniej spędzała urlopy głównie u swojej ciotki w Anglii. Szczęśliwie wybraliśmy południowo-wschodnią Polskę, bo potem okazało się, że tylko tam nie lało; w innych regionach padało na okrągło, krowy na pastwiskach brodziły w wodzie, a jeszcze zielone pomidory gniły na krzakach. Pierwsze kilka dni spędziliśmy w Sandomierzu i najbliższych okolicach, potem miał być Rzeszów, Ustrzyki Górne (najdłuższa część urlopu) i na końcu Przemyśl. Po pobycie w Sandomierzu trafiliśmy na dworzec kolejowy (dobrze, że po drodze trafiła się furmanka, bo było do dworca dość daleko). Idziemy do kasy kupić bilet, a przez otwarte drzwi widzimy, że przy peronie zatrzymał się pociąg pospieszny do Rzeszowa. Prosimy o bilety, a pani kasjerka na to, że takiego pociągu teraz nie ma. Na to my, że jak to nie ma, skoro tam stoi i zaraz ruszy. Kasjerka zgłupiała, ale bilety sprzedała i wsiedliśmy do pociągu. Okazało się, że był to nocny pociąg relacji Trzebiatów - Rzeszów, który jechał bardzo okrężną trasą, bo po drodze na dwóch liniach były zablokowane tory (rozkraczyły się na nich jakieś lokomotywy manewrowe). Jechał już ponad 12 godzin, pasażerowie byli padnięci; nie wiedzieli, gdzie są, kiedy dojadą i czy w ogóle dojadą. Pocieszyliśmy ich, że to już ostatni odcinek, z którego nie da się nigdzie skręcić. A jak już wróciliśmy po urlopie do Warszawy, to koleżankę pytali w pracy, czy była w Bułgarii (tradycyjne miejsce wyjazdów w czasach PRL ludzi, którzy lubili słoneczne plaże). No cóż, na połoninach człowiek łatwo się opala. W Warszawie cały czas padało. Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 29.01.22, 16:30 No to opisuję następną historię kolejową za PRL, też dotyczącą wyjazdu w Bieszczady. Z Warszawy do Zagórza kursowały dwa pociągi bezpośrednie, jeden dzienny, drugi nocny, różnymi trasami. Dzienny ("Solina") jechał częściowo tranzytem przez Dobromil i Chyrów (obecnie Ukraina, wtedy ZSRR). Wracały odwrotnymi trasami (zamieniając w Zagórzu nazwy), żeby obie Soliny minęły się na granicy. Chodziło o to, żeby krasnoarmiejcy stojący na stopniach pociągu i pilnujący, żeby ktoś z krainy szczęśliwości do niego przypadkiem nie wskoczył, nie tracili czasu i natychmiast wracali tą samą trasą. Wracaliśmy wtedy z Komańczy. Po dojechaniu charczącym autosanem do Zagórza kupiliśmy bilety na pociąg, wyszliśmy na peron i opadły nam szczęki. Skład tworzyły dwa wagony, takie bez przedziałów, przeznaczone raczej na trasy lokalne. Wisiała na nich tabliczka "Solina. Zagórz - Warszawa Zachodnia". Wtedy wyjaśniono nam, że pociąg nocny z Warszawy przez Rzeszów i Jasło spóźnia się i nie wiadomo, kiedy przyjedzie, a krasnoarmiejcy na granicy nie mogą czekać. Mamy więc wtłoczyć się w te dwa wagony i dojechać do granicy; "Solina" właśnie przyjedzie z Warszawy i będzie tam zawracać, pasażerowie zamienią się pociągami i pojedziemy dalej już normalnie. Miny pasażerów długiego pociągu, którym kazano na granicy wysiadać i wepchać się w dwa wagony, których wysiedliśmy - bezcenne. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 29.01.22, 21:05 hahaha!!!!!!!!!!!! cudownie czyta się te opisy. CUDOWNIE Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 29.01.22, 22:11 Ten nocny pociąg, co wtedy gdzieś utknął, to była jakaś makabra. Z Warszawy do Rzeszowa jechał jako pospieszny, a dalej już jako osobowy. W dodatku na dwóch stacjach zmieniał kierunek jazdy, co wiązało się z dłuższymi postojami w celu przetoczenia lokomotywy i podpięcie jej na drugim końcu. Jeździli nim kuracjusze do sanatorium w Polańczyku, przy stacji w Zagórzu czekał na nich specjalny autobus i dojeżdżali na miejsce tak mniej więcej na późny obiad. Tłumaczyłam jednej niuni z mojej pracy, że lepiej jechać nim tylko do Rzeszowa (dojeżdżał tam o 7.00) i przesiąść się w PKS do Polańczyka, ale niunia była zupełnie niekumata (nie znała nawet z grubsza geografii Polski) i wolała tłuc się pociągiem kilka godzin dłużej, byle dostarczyli ją na miejsce bez jej czynnego udziału, jak pakunek. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 31.01.22, 10:44 ja kiedyś, w wieku 15 lat miałam niezłą przeprawę na dworcu w Pile. dworzec był w remoncie, ja sama w nocy, nawet nie miałam się kogo zapytać, kiedy będzie mój pociąg. w efekcie nie mogłam stamtąd wyjechać. Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 31.01.22, 14:42 A pamiętacie, jak wyglądały bilety kolejowe? Chodzi mi o te na pociągi dalekobieżne. Były wypisywane ręcznie, a jak stacja docelowa okazywała się nieznana pani kasjerce, to ta musiała poszukać ilości kilometrów w grubym, książkowym i mocno sfatygowanym rozkładzie jazdy. Dochodziło często do pomyłek, a przede wszystkim trwało to bardzo długo. Zwłaszcza jak na kilka kas przypadał jeden taki rozkład jazdy - jak był w użyciu w jednej kasie, to w drugiej kasjerka musiała czekać. I było tak nawet w świeżo oddanym do użytku, eleganckim budynku dworca Warszawa Centralna; po prostu obciach. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 31.01.22, 14:53 a ja nie pamiętam jak wyglądaly bilety na pociągi dalekobieżne. pamiętam tylko takie małe z szarej tektury, które konduktor dziurkował Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 31.01.22, 14:55 i pamiętam u nas w mieście dworzec zastępczy-dwie kasy na krzyź i przechowalnia bagażu z kratami żelaznymi. a i bufet jeszcze z fasolką po bretońsku, bigosem i parówkami z musztardą i bułką. a te parówki takie grube były. jaki to wtedy był luksus! Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 31.01.22, 16:44 Te bilety z szarej tektury sprzedawane w kasach tradycyjnych miały gotowe nadruki z wpisaną stacją, na której były sprzedawane; miały też wydrukowaną nazwę stacji docelowej, ilość kilometrów i cenę. Na odwrocie były też alternatywne stacje docelowe, położone w tej samej odległości. Kasjerka (kasjerów rodzaju męskiego było bardzo mało) wdrukowywała na bilecie datę i godzinę. Ale istniały też bardziej nowoczesne drukarki do tekturkowych biletów, które drukowały wszystko na gołej tekturce i nie było problemów z brakiem biletów na konkretną odległość. Bo przecież zdarzało się, że zabrakło jakiegoś rodzaju biletów. Wtedy kasjerka z ciężkim westchnieniem sięgała po bloczek do ręcznego wypisywania, śliniła kopiowy ołówek i wypisywała stękając, co trzeba. Czasem z błędami. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 31.01.22, 17:10 a pamiętasz bilety na dalekobieżne? bo ja jakoś nie chociaż zdarzało się, że jechałam z ojcem do Dziadków w Białostockie Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 31.01.22, 18:07 No właśnie były ręcznie wypisywane, chociaż mogły się też zdarzać kartonikowe; zwłaszcza na najbardziej popularnych trasach. Jak się pojawiły miejscówki, to były na osobnym kartonikowym. Warto też pamiętać, że wtedy nie było zbyt dużo samochodów osobowych. Z tego powodu pociągi bez miejscówek w popularnych wakacyjnych kierunkach bywały koszmarnie przeładowane. Ja na ogół unikałam takich tras, ale raz zdarzyło mi się wracać w tłoku. Było to chyba tuż po wprowadzeniu (jeszcze nielicznych) wolnych sobót. I zdarzył mi się wtedy majówkowy wyjazd w stronę Tomaszowa Mazowieckiego i Sulejowa, a do Warszawy wracaliśmy z chłopem pociągiem z Piotrkowa Trybunalskiego. Widząc, jakie tłumy czekają z nami na peronie, zarządziłam, że wsiadamy do I klasy, bo będzie ciut mniej napakowana, a jeżeli konduktor da radę się przecisnąć (nie dał rady), to najwyżej kupimy dopłatę. Udało się wsiąść do WC I klasy, a z nami zmieściło się jeszcze jeszcze dwóch facetów. Jechałam dość wygodnie, bo siedziałam na klapie kibelka, a reszta na grzejniku i chyba na plecakach. Drzwi były uchylone, stały w nich jakieś bagaże. Faceci tak samo, jak my, kochali wędrówki piesze, więc przegadaliśmy całą trasę, wymieniając się doświadczeniami. Problem pojawiał się, jak komuś udało się przecisnąć, żeby skorzystać z kibla. Musiałam wtedy wstać, a jeżeli był facet, to stawałam w drzwiach tyłem do wnętrza. Gorzej było, jak chciała skorzystać babka, bo wtedy w drzwiach tyłem do kibla musiało stanąć trzech chłopów. A w tych drzwiach przecież leżał czyjś bagaż, więc musieli mocno się ścisnąć. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 04.02.22, 21:11 jakoś na wspomnienia mnie wzięło ostatnio. chyba dlatego, że większość znajomych i ludzi z rodziny poumierali. smutno się zrobiło. wyludniło się jak po jakiejś wojnie Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 04.02.22, 21:31 A co dopiero moja rodzina i znajomi... wyludniło się bardzo. Młodsi ode mnie umierają. Jak jeszcze przypomni mi się coś zabawnego, to napiszę. Teraz nie ma już takich podróży kolejowych, jak dawniej, bo jest dużo więcej miejscówek w pociągach. Dawniej to była szkoła przetrwania. Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 05.02.22, 07:32 pisz Horpynko Kochana, pisz często i dużo. potrzebujemy Cię i Twoich wspomnień Odpowiedz Link
malwa200 Re: nad morzem 05.02.22, 07:33 ja sama bardzo potrzebuję. Twoje pisanie jest balsamem dla mnie-naprawdę Odpowiedz Link
horpyna4 Re: nad morzem 05.02.22, 17:19 Skoro wspomniałaś o jeździe do Białegostoku, to opiszę jeden dzień z mojego życia z podróżą w obie strony. Była to już końcówka PRL (chyba rok 1987). Ponieważ nieraz już spędzałam urlop w Puszczy Knyszyńskiej, a sąsiadka znała tamte strony tylko ze słyszenia ode mnie, zapragnęła je poznać. Zaproponowałam wypad na cały dzień, ona jeszcze wzięła ze sobą nastoletnią córkę. Pojechałyśmy pociągiem pospiesznym (miejscówek na tamtej trasie jeszcze nie było, ale bez problemu zajęłyśmy miejsca siedzące). W Białymstoku przesiadłyśmy się w autobus PKS na świeżo wybudowanym dworcu autobusowym, który robił wtedy wrażenie: elegancki i czysty (obecnie jest zapluty i w ogóle zszedł na psy). Pojechałyśmy do niedalekiego (jakieś 15 km) Supraśla. Już po drodze zachwyciły się lasem. Był to 1 czerwca, dość ważny szczegół w dalszej historii. Ale na razie ważne było to, że miałam już przy sobie czerwcowe kartki, więc weszłyśmy do sklepu mięsnego (jeżeli znasz Supraśl, to sklep był w tym miejscu, co dzisiejszy pensjonat Zajma). Klientów nie było, za to były piękne polędwice sopockie, prawdziwy rarytas w czasach niedoborów rynkowych. Kupiłyśmy po całej polędwicy, po czym poszłyśmy do będącego z tyłu sklepu spożywczego, bo pamiętałam, że pani, u której stosunkowo niedawno kwaterowałam, tam pracuje. Ucieszyła się na mój widok i bez problemu wzięła polędwice do przechowania w lodówce sklepowej przez najbliższe kilka godzin. Zwiedziłyśmy miasteczko i połaziłyśmy po lesie. Po kilku godzinach wróciłyśmy, zabrałyśmy nasze polędwice i w autobus do Białegostoku. Tym razem wysiadłyśmy w centrum, żeby zjeść obiad w białoruskiej restauracji Grodno, gdzie dawali regionalne dania. Niestety - był to Dzień Dziecka, a Jaruzelski zarządził, że to ma być dzień bez alkoholu. Restauracji nie opłaciło się otwierać. Pocieszyłam je, że jest dobra restauracja na dworcu autobusowym, na który pójdziemy piechota główną ulicą ze sklepami. No fakt, atrakcyjnych towarów różnej maści było dużo więcej, niż w Warszawie. Na dworcu autobusowym restauracja była na piętrze, zaprowadziłam je tam i zamówiłyśmy obiad. Powiedziałam, że zanim przyniosą żarcie, przejdę na dworzec kolejowy i kupię bilety na pociąg. Jak weszłam do pomieszczenia z kasami, to mi szczęka opadła na widok długich, zakręcanych kolejek. I teraz będzie najśmieszniejsze: z boku było okienko kasowe, gdzie sprzedawano bilety na pociągi międzynarodowe. Kasjerka ziewała z nudów, więc podeszłam i bez problemu szybko kupiłam u niej bilety, chociaż międzynarodowe one nie były. Jak wróciłam do knajpy, to akurat podano obiad. Był bardzo dobry, a kosztował naprawdę niewiele, moje towarzyszki podróży były wręcz zszokowane. Na białostockim dworcu jest taki jeden bardzo wąski peron, wtedy był on w dodatku bardzo niski; może teraz go podwyższyli? Nie wiem. Ale akurat przy nim zatrzymywał się pociąg pospieszny z Grodna do Warszawy. Było to przed godziną 19, więc jeszcze w biały dzień, skoro czerwiec. Pociąg przyjechał i zaczęli z niego wysiadać pasażerowie. Każdy taskał jakieś radzieckie dobra typu telewizor "Rubin", czy prasowalnice "Kalinka" (małe toto nie było). Wagony były z przedziałami, więc to wszystko blokowało się w korytarzu i wąskich drzwiach, a pociąg stał krótko. Na szczęście towarzystwo wreszcie wysiadło i zdążyłyśmy wdrapać się do prawie pustego pociągu, zostawiając za sobą peron ciasno zastawiony ludźmi i sprzętem. Odpowiedz Link