dziennik-niecodziennik
17.03.14, 12:22
dziewczyny, potrzebuje czegos z tytułowych, tylko nie wiem czego. dla męża oczywiscie.
zarysowując tło - mój mąż jest ogólnie leniem, ale dobrym facetem. przy dziecku od zawsze robił wszystko, czasami marudził (bo nie lubi np spacerów ot tak przed siebie, tylko do celu), ale robił. Generalnie bardzo do nas przywiązany. Ogólnie podatny psychicznie na zmiany pór roku (jesienne i wiosenne obniżenia nastroju).
Obecnie w związku ze zmianą pracy od stycznia widzimy sie tylko w weekendy. cały tydzien ma zajęty od 6 rano do 18 na full, czasem i dłużej - do 21 - ale rzadko. jest dość solidnie obciązony i fizycznie, i psychicznie, mimo iż podoba mu sie to co robi, to jednak na pewno żyje w stresie.
no i cóż, nie ukrywam, że coś sie nam oczekiwania rozchodzą. Ja po całym tygodniu spędzonym tylko z małą mam zawsze nadzieje ze w weekend cos razem porobimy, pojdziemy z dzieckiem na spacer, na rowery, do kina, przede wszystkim ze mąż spędzi z dzieckiem ten czas, no bo kurcze to chyba jasne ze dziecko potrzebuje. a mężowi starcza pary raptem na jeden dzien. w piątek wieczorem jest szczęscie, radosc, zabawy i w ogole, w sobote juz gorzej ale jeszcze daje radę, w niedziele juz dupa - albo śpi, albo sie nie odzywa. Czym mnie neisamowicie wkurwia bo ja wszystko zniose ale jak wiem o co chodzi.
I jest mi z tym źle, naprawde. Bo sama nie wiem czy mam racje czepiając sie, czy nie. Bo z jednej strony rozumiem ze on jest zmęczony fizycznie i psychicznie, ale ja tez jestem, a dziecka to nie interesuje. Z drugiej strony zastanawiam sie czy coś sie nie dzieje złego - nie, nie romans, ale moze depresja juz powazniejsza (do lekarza nie pojdzie, nie ma żadnych szans), bo jednak jest w tym momencie w środowisku mocno stresotwórczym. Z trzeciej strony widze ze on sie stara, tylko to nie wychodzi tak jak JA bym chciała.
I nie wiem co robic. Zagryźć zęby i przetrwać do konca kwietnia, z nadzieją że jak wróci do domu to znormalnieje, czy twardo wymagac? Przyznam że najchętniej bym dusiła i wymagała, ale wczorajsza kłótnia dala mi sporo do myślenia - tzn nie kłótnia, bo kłóciłam sie tylko ja. Zazwyczaj przy różnicy poglądów wyjaśniamy sobie wszystko, umiemy sie porozumiec, nie mamy problemów z jasnym wyrazaniem się - tzn mąż czasem ma, ale ja już sie nauczyłam jak go otworzyc i jest OK. Wczoraj spotkałam sie ze ścianą, podsumowaną hasłem że on nei wie co sie z nim dzieje, że ma dość, jest zmęczony i chce odpocząc. Tego do tej pory nie było. ZAZNACZAM że w sobote było ok, jeszcze w niedziele rano normalnie rozmawialismy (choc już troche gorzej), a potem jakby go ktoś stopniowo odłączał.
Wiem ze mi diagnozy nikt nie postawi, ale też nei o to prosze. podpowiedzcie dziewczyny co robić - odpuścić jeszcze na te 1,5miesiąca i stawiac do pionu jak wróci do domu czy cisnąć juz teraz?
uprzejmie prosze bez rad w stylu "wystaw mu walizki".