mara68
11.10.07, 12:54
Mam bieżący problem tego typu... Może opiszę na konkretnym
przykładzie - będzie łatwiej. Dawno się nie udzielałam więc w
skrócie - stan "rzeczy" na dzień dzisiejszy: pasierbica lat 8, ja z
M. poślubieni w maju tego roku, obecnie w trakcie remontu
mieszkania, dzieci wspólnych brak. Mamy Małą co drugi weekend od
piątku do niedzieli, M. częściej jeśli istnieje taka potrzeba lub
jeśli mają ochotę się spotkać. Ogólnie do tej pory sytuacja była
unormowana i obywało się bez większych zgrzytów. Od niedawna
przytrafiło się że M. musi pracować czasami w sobotę lub w niedzielę
(kilka godzin). I tu mamy problem, bo w czasie kiedy on pracuje ja
siedzę z Małą. Teoretycznie "nie mam obowiązku" (to słowa M.), ale w
praktyce wczoraj usłyszałam że się na mnie zawiódł bo nie chcę
posiedzieć z Małą i mu pomóc(inaczej będzie musiał zawieść ją do
babci na inne osiedle). Ja na to że Mała przychodzi do nas głównie
po to żeby poprzebywać ze swoim tatą, nie ze mną, a wygląda to tak
że on bierze ją na piątek i sobotę (w tym konkretnym przypadku), a
na niedzielę oddaje ją Eks (bo wtedy M. ma już inne sprawy).ogólnie
wygląda to tak (z mojego punktu) - Eks gdzieś wyjeżdza daje Małą nam
w piatek i sobotę bo tak jej pasuje, mój M. w niedzielę ma jakieś
sprawy więc odda dziecko Eks ( bo jemu tak pasuje), a w sobotę z
dzieckiem posiedzę ja (kilka godzin). Tylko czy mi to pasuje?- mam
wybór : siedzieć z dzieckiem i przymknąć oko, albo wysłać dziecko do
babci ale za to mieć naburmuszonego i zawiedzionego M. Napiszcie co
o tym wszystkim sądzicie, gdzie są granice kiedy macocha może
powiedzieć nie, bez uszczerbku dla swojego związku? Takie sytuacje
będą się powtarzać w związku z pracą M.