tomek854
20.04.12, 03:27
No wiec spedzilem sobie te 9 dni w Polsce naszej pieknej, z czego wiekszosc w Warszawie. Mniejsza o przyczyny, kto wie, ten wie, w kazdym razie musialem sie wyrwac z Glasgow i nie bardzo mi sie widzialo jechanie do Wroclawia i w moje stare kregi. Za to mialem bardzo fajny powod, aby wyladowac w Warszawie.
W Warszawie w ktorej bylem w zyciu tylko kilka razy - dwa razy jako dziecko, ze ledwo pamietam (wlasciwie tylko pamietam Palac Kultury i jazde schodami ruchomymi w pdt podczas gdy mama stala w kolejce po zakupy). Potem z wycieczka szkolna do parlamentu. Potem ze dwa razy przelotem, raz sluzbowo busem (zaznalem wtedy szoku kulturowego jesli chodzi o kulture jazdy i moze, zbyt latwo, lecz jednak, wyrobilem sobie opinie ze jednak te opowiesci o Warszawskich kierowcach skads sie biora).
Raz jeszcze bylem w 2006 roku na popijawie ircownikow, ale z tego pobytu to niewiele pamietam :P
No wiec przyjechalem. Z ciekawoscia, jak to teraz Warszawa mi bedzie wygladac po tym, jak dzieki pracy widzialem juz chyba wiekszosc europejskich stolic od Ljubljany do Londynu.
No i pierwsze wrażenie - gigantomania. Jak to któryś z Warszawiaków określił podczas forumowego piwka - Warszawa jest jak miasto azjatyckie. Wielkie, szerokie arterie przez środek miasta jak w jakiejś Moskwie czy innej Korei Płn.
Dzięki temu pewnie wszyscy jeżdżą jak czubki (taksówkarz nocą wiózł mnie 130 km/h a jak się zapaliło czerwone 200 m przed nami to tylko przyśpieszył).
W godzinach szczytu korki są straszne, ale byłyby o połowę mniejsze, gdyby ludzie nie ładowali się na skrzyżowanie w poprzek. Warszawiacy mówią, ze tak trzeba bo inaczej się nie przejedzie. Ja (spędziwszy dwa dni w wawie za kierownicą auta) postanowiłem się wyłamać i ignorując klaksony nie wjeżdżałem na skrzyżowanie empirycznie udowadniając, że skrzyżowanie przejeżdżam w takim samym tempie jak inny, w jednym tylko przypadku lądując dwa samochody dalej niż ci, którzy się wpychali.
Podobnie jest z parkowaniem. Na osiedlu na którym mnie goszczono byłem świadkiem kłótni kierowcy śmieciarki z panem, który zaparkował auto pod klatką schodową i wejściem do wiaty na kubły. Pan argumentował, że "to jest Warszawa i że nie da się tutaj parkować przepisowo". Z tego co się zorientowałem pan mieszkał w tym samym bloku z którego okna oglądałem całą scenę. Widocznie ja mieszkałem tam za krótko, bo wracając do domu kilkakrotnie o różnych porach dnia i nocy (w porze obiadowej, w popołudniowym szczycie i dwa razy późno w nocy) za każdym razem nie miałem problemu aby w promieniu 200 m marszu znaleźć w pełni legalne miejsce do zaparkowania Seata Leona. Podobna sztuka udała mi się w kilku innych miejscach co teraz Wam nie powiem gdzie, bo nie znam Warszawy, ale wiem, że dwa były na Pradze a jedno w centrum. Choć rozumiem, że może to być uciążliwe - parkując na wielkim pustym parkingu 200 metrów od Ważnego Urzędu musiałem sie przedzierać przez porzucone na trawnikach, chodnikach i skwerkowych alejkach auta wyglądające jak chaotycznie porozrzucane radiowozy w amerykańskim filmie. Może faktycznie łatwiej po prostu wjechać na klomb i mieć do przejscia tylko 10 metrów?
Jeśli chodzi o krakanie jak one po wlezieniu między wrony podjąłem jedną próbę, kiedy przechodząc pod pałacem prezydenckim zaczepili mnie Obrońcy Krzyża częstując jajeczkiem w majonezie. Podziękowałem uprzejmie tłumacząc, że nie jestem pewien, czy to jest bezpieczne, bo przecież częstujący może być rosyjskim agentem chcącym otruć mnie, prawdziwego Polaka, bo po tym co nam zrobili w Smoleńsku to już wiemy do czego są zdolni. Ku mojemu zdziwieniu nie spotkałem się ze zrozumieniem. Widać nie do końca już czuję polską politykę.
Wracając jednak do jeżdżenia. Generalnie muszę przyznać rację emesowi - Mazowsze to jest zupełnie inny świat zza kółka niż Polska zachodnia i południowa. Jakość dróg jest często gorsza, natomiast jednak pozostanę przy swoim twierdzeniu, że największym problemem jest kultura kierowców.
Wydaje mi się, że bierze się to stąd, że są oni dość odizolowani od reszty Polski - jeżdżąc / łażąc po Warszawie te kilka dni sporadycznie widywałem samochody z tablicami rozpoczynającymi się innymi literami niż W, a jeżeli to był to albo Białystok albo jakieś Mazury czy Lublin. W miastach które znam dobrze (Poznań, Kraków, Wrocław) procent ludzi z innych rejonów Polski jest znacznie wyższy - dość wspomnieć tylko, że czekając na koleżankę na placu przed dworcem w Poznaniu przez 10 minut naliczyłem ze 20 aut z innych województw od Zachodniopomorskiego po powiat Tatrzański.
Ach, a jak już mowa o przyznawaniu (albo nie) racji emesowi i edkowi, do Warszawy dojechałem samostopem. To znaczy w świecku pan się zgodził wziąść mnie negocjując przez CB radio "pod warunkiem, że go zmienię za kółkiem". Dobrze mi się jechało, a jemu się dobrze spało, więc dowiozłem się owym vw transporterem aż na Ochotę. Po drodze jechałem jedną ze Straszliwych Mazowieckich Dróg Obudowanych Masą Krwiożerczych Oślepiających Wysepek i muszę stwierdzić, że ani one śmiercionośne specjalnie n ie były, ani specjalnie oślepiające. Dobrze widoczne dzięki mrugającym diodom i nie kojarze, żeby była chociaż jedna zmuszająca do jakichś gwałtownych manewrów. I oczywiście nie spodziewam się takich możliwości podczas jazdy w dzień, ale podczas jazdy w nocy za żadnym TIRem nie jechałem dłużej niż jakiś kilometr. A byłem w podrózy od dwóch dni, jadąc z Glasgow tirostopem, więc na pewno nie należałem do wypoczętych. Więc panowie antywysepkowcy: przesadzacie i tyle.
Co do Warszawy - nastepną rzeczą, która rzuciła mi się w oczy to praktyczna nieobecność zagranicznych aut na drogach. Widziałem jednego Włocha, jednego Walijczyka, Mołdawianina, Rosjanina i kilku Bułgarów. W porównaniu do ilosci zagranicznych aut które widuję na drogach np. Wrocławia czy Poznania, do którego przeniosłem się z Warszawy było to bardzo mało. A, nie, przepraszam, jeszcze widziałem jakąś kolumnę Wielkich Amerykańskich Terenówek na tablicach dyplomatycznych rozpychając się po chamsku w korku który w końcu objechali jadąc jednym kołem po chodniku. Ale ciii, bo mnie znowu cracovian zacznie epitetami obrzucać.
Jeśli chodzi o nawigowanie w Warszawie - Wawa jest bardzo prosta. Z racji że moja gospodyni została zmorzona grypą w ramach podzięki za gościnę pełniłem obowiązki kuriera połączonego z aktorem - w pewnych lokalizacjach musiałem zgrywać osobę wtajemniczoną w działalność firmy, która się zna i rozumie co się do niej mówi. W ramach tych obowiązków odwiedziłem parę lokalizacji w pradze oraz jedną w Sulejówku. Wystarczyło mi zajrzeć na google maps i spisać sobie parę informacji na żółtej samoprzylepnej karteczce abym się musiał jedynie dwa razy zapytać o drogę, z czego raz niepotrzebnie, bo jechałem dobrze.
Oczywiście nie obyło się bez zapoznania się z lokalną twórczością znakologiczną. Jechałem sobie bodaj ulicą Jagiellońską i tam jest taki kawałek, który jest tylko dla autobusów. Ale nie bardzo piszą jak go objechać, więc objechałem na czuja i wylądowałem na tymże kawałku tylko w przeciwną stronę, bo tak mi nakazano skręcić z uliczki z której wyjechałem. Zawróciłem zatem (bo zakazu nie było) i dojechałem do bardzo ciekawego miejsca na którym na podwójnej ciągłej powitał mnie zakaz ruchu nie dotyczy kogośtam drobnym maczkiem. Mając do wyboru złamać przepis o zawracaniu na podwójnej ciągłej i olać zakaz ruchu wybrałem to drugie.
Komunikacja zbiorowa, z której także korzystałem, jest dość dobrze zorganizowana, ale jednak przydałoby się więcej buspasów. Jeśli przejechanie 2 km zajmuje zatłoczonemu autobusowi 50 minut a stoi on w sznurku pojazdów w którym bodaj co czwarty to taki sam zatłoczony autobus, to ja przepraszam, ale moim zdaniem coś jest nie teges.