kangur2007
15.11.07, 12:56
To jest opis moje własnej historii z prostatą, jaka zdarzyla mi sie
w ciągu ostatnich dwóch i pół miesiąca w Australii, gdzie mieszkam.
==============
Mam 53 lata. Mieszkam od wielu lat w Australii. Doroczne badania u
lekarza domowego zawsze obejmowały badanie krwi. Kiedy miałem
skończyć 50 lat, doktor zalecił żeby do listy testów krwi dodać PSA
i zaczął badać prostatę palcem przez odbytnicę. Zero jakicholwiek
objawów moczowych kiedykolwiek, wszystkie badania per rectum
negatywne.
Seria pięciu testów PSA jakie zrobiłem w wieku lat 49, 50, 51, 52,
53 dała po kolei wyniki: 2,7 / 3,0 / 3,7 / 3,0 / 6,0 nanogramów na
mililtr krwi.
PSA 6,0 wyszło mi w testach zrobionych pod koniec lipca tego roku.
Lekarz domowy zadzwonił do mnie do domu natychmiast po otrzymaniu
wyników: - "są co najmniej cztery najpopularniejsze przyczyny jakie
mogą stać za takim wzrostem PSA, więc niech się pan na razie nie
denerwuje, ale pan się musi niezwłocznie zobaczyć z urologiem,
zamówiłem panu wizytę na przyszły czwartek".
W czwartek specjalista urolog popatrzył na wyniki, i mówi: "w
pańskim wieku, przy PSA 6,0 i przy tej szybkości wzrostu poziomu PSA
- z 3 do 6 ng/ml w ciągu 12 miesięcy - biopsja jest wysoce wskazana.
Jeśli pan się zgodzi, to zrobimy w przyszły piątek, za 14 dni, bo to
pierwszy termin, jaki mam wolny". – " A jakbym się nie zgodził?" –
"To pańskie ryzyko i pańska sprawa, ale ja zalecam biopsję", mówi
doktor z naciskiem.
Poczytawszy sobie trochę w międzyczasie, miałem wizję tortur przy
biopsji, więc pytam nieśmiało "a czy to jest bolesne? i jak się to
znieczula?" Doktor się obśmiał i mówi "jakby się to robiło bez
znieczulenia, to pewnie by było bolesne, ale od co najmniej
dwudziestu lat to się robi pod znieczuleniem podawanym dożylnie,
zresztą pan to sobie omówi przedtem z anestezjologiem".
Za 14 dni przychodzę na biopsję. Nieduży prywatny szpital, blok
operacyjny. Przebierają mnie w charakterystyczny fartuszek wiązany z
tyłu zakładany na goło, kładą na wózek, przychodzi bardzo przyjemny
i rzeczowy doktor anestezjolog. Pytam, czego się mam spodziewać, on
na to, że to ode mnie zależy, bo on może mi dać rozmaitą głębokość
znieczulenia, niektórzy pacjenci wolą być półsenni i konwersować z
lekarzem podczas zabiegu, a niektórzy wolą spać głęboko przez cały
czas i nic nie pamiętać. "To ja taką pełną amnezję i głęboki sen
poproszę", mówię, on na to, że nie ma sprawy. Ja ciekawy, jak on to
zrobi, on na to cierpliwie - " na początek koktajl - midazolam plus
fentanyl dożylnie, jako wstępny nokaut, podczas samego zabiegu
propofol dożylnie, no i będzie pan cały czas pod tlenem. Może być?"
– "OK".
Przewożą mnie do przedsionka sali operacyjnej, przychodzi mój
specjalista-urolog się przywitać, za chwilę wraca anestezjolog, też
już umyty do zabiegu i w pełnych operacyjnych zielonych ciuchach,
dwie pielęgniarki, Zakładają mi wenflon na grzbiecie dłoni, zastrzyk
i film mi się urywa. Budzę się w świetnym nastroju, nic mnie nie
boli, na twarzy mam maskę tlenową, z zegara na ścianie wynika że
film mi się urwał na 35 minut. Trzymają mnie w łóźku jeszcze dwie
godziny, żeby się upewnić że wszystko w porządku i znikąd nie
krwawię, potem ubieram się z powrotem w swoje własne ciuchy i żona
wiezie mnie do domu. Wszystko razem trwało nieco ponad cztery
godziny od wejścia do szpitala do wyjścia, standard tutejszej
biopsji gruboigłowej. Biopsja była robiona w piątek, tak że
odpoczywam sobie przez weekend i w poniedziałek z powrotem do pracy.
Tydzień później, urolog (pan w moim wieku) i ja wymieniamy przez
biurko wstępne uprzejmości, po czym uśmiechy gasną. Specjalista
kładzie na biurku wyniki biopsji i mówi bez owijania w bawełnę "I am
afraid we have found a small cancer", czyli "obawiam się, że
znaleźliśmy mały nowotwór". Ja na to "szczegóły poproszę", on
"proszę bardzo". W wynikach stoi zwięźle: pobrano 10 rdzeni; w
ośmiu stwierdzono zmiany niezłośliwe (tu opis kaźdego rdzenia po
kolei), ale w rdzeniach nr 1 i 3 jest tkanka nowotworowa - acinear
adenocarcinoma - with the Gleason Score of 7 (3+4), dalej
szczegółowy opis. Kopia dla mnie, żebym sobie zabrał te wyniki do
domu. Pytam bez tchu: - "złośliwy?" "Złośliwy i agresywny, mówi
specjalista, Gleason 7 (na 10 moźliwych), ale niech się pan nie
denerwuje". "Jak złośliwy, to dlaczego mam się nie denerwować?" -
"Bo rak nie wyszedł poza prostatę, jest mały i regularny w
kształcie, widać go na ultrasonografie, można się go domacać, jednym
słowem pan ma klasyczny przypadek wczesnego wykrycia nowotworu
nadającego się do leczenia i rokującego nadzieję na całkowite
wyleczenie. Gdybym sam miał to świństwo, to chciałbym mieć diagnozę
tak wcześnie jak pan."
"Leczenie?" pytam, nieco ogłuszony diagnozą. Lekarz obraca laptopa
na biurku tak, żebym widział ekran i mówi – "tutaj mamy
skomputeryzowane narzędzia predykcyjne ze szpitala onkologicznego
Sloan-Kettering Memorial Cancer Centre w USA, zmodyfikowane na
podstawie wyników z naszej wlasnej populacji pacjentów, leczonych w
tym szpitalu. Wchodzi w to statystyka wyników u nas i w Stanach za
ostatnie 15 lat. Te narzędzia służą do prognozowania skuteczności
różnych rodzajów terapii zależnie od indywidualnych cech pacjenta i
wynikow testów". Puka chwilę w klawiaturę, wpisując do programu moje
dane z dokumentacji, kontempluje chwilę ekran, a potem mówi – "Z
pańskim wynikami histopatologii i innych testów, poziomem PSA i
szybkością wzrostu PSA, wiekiem i ogólnym stanem zdrowia, pan ma
trzy opcje: - Radykalna prostatektomia – 94% przeżywalności po
pięciu latach od diagnozy; radioterapia wysokoenergetyczna – 85%,
brachyterapia z implantacją w prostacie radioaktywnych 'ziaren'
izotopowych – 75-78%. Nie musi się pan decydować teraz, bo zanim
cokolwiek zrobimy, to i tak musi się panu najpierw wygoić ściana
odbytnicy przekłuta przy biopsji, inaczej to grozi komplikacjami,
więc i tak zobaczymy się najwcześniej za dwa tygodnie"
"Efekty uboczne?" pytam. On na to: - " chirurgia - trudności z
trzymaniem moczu do około trzech miesięcy po operacji, impotencja do
nie dłużej niź 6-7 miesięcy, bo pan ma wczesną diagnozę, więc mogę
zaoferować operację oszczędzającą wiązki nerwowe po obu stronach
prostaty"; "radioterapia wysokoenergetyczna – to samo, ale
niewykluczone są dodatkowe efekty uboczne w postaci poparzeń
radiacyjnych jelit i odbytu, a jeżeli potrzebna będzie bardzo wysoka
dawka promieniowania, to nie da się wykluczyć nawet lekkiej choroby
popromiennej"; "brachyterapia – gdzieś w pół drogi między jednym a
drugim, plus ten dodatkowy kłopot, że rodzina będzie się musiała
trzymać co najmniej półtora metra od pana".
Pokazuje mi na laptopie animację - tak wygląda radykalna
prostatektomia zwykła, a tak w wersji oszczędzającej wiązki nerwowe.
Mówi, że co prawda można to robić laparoskopowo (keyhole surgery),
ale on tak nie operuje, bo zanim by się w pełni nauczył tej
techniki, to pierwszych 50-60 pacjentów miałoby zwiększone ryzyko, a
on to uważa za nieetyczne. "Zresztą, jak wielu chirurgów", mówi mój
doktor, "ja uważam, że do operacji oszczędzającej wiązki nerwowe
potrzebuję mieć dobre dojście do okolic prostaty i szeroki widok
pola operacyjnego, bo rzecz jest delikatna, więc preferuję technikę
klasyczną, z rozcięciem powłok brzusznych długości około 15 cm. Ale
my tu gadu gadu, a inni pacjenci czekają. Do zobaczenia za dwa
tygodnie".