martola80
11.08.08, 10:39
Jakis czas temu(około półtora roku temu) byłam chora, miałam epizod
psychotyczny. Wywołały go ekstremalne warunki w jakich sie znalazłam. Był to
jednak niesamowity czas dla mnie. Nie wychodziłam z domu przez dwa lata.
Jedynym moim kontaktem ze światem było radio, którym zyłam oraz zagłebianie
sie w siebie. Wówczas sie nie leczyłam. Chodziłam za to do terapeuty
rebirthingu, z którym spotkania drastycznie pogorszyły moj stan proadzac mnie
w rezultacie pod drzwi psychiatry(nie pierwszy raz, ale za każdym poprzednim
razem przerywałam leczenie z powody źle dobranych leków). Rodzina była
załamana gdyż ja według nich nie maiałam życia. To natomiast co dziłao sie we
mnie wsrodku było tak intensywne i pełne przezyć, iż mozna powiedzieć , że na
swój sposób byłam szczęśliwa. Duzo malowałam, słuchałam "trójki" czyli dobrej
muzyki i audycji prowadzonych przez inteligentych i wrażliwych społecznie i
kulturowo ludzi, słuchałam tez duzo muzyki klasycznej. Byłam w takim jakby
inkubatorze odbudowy wewnetrznej.Ale rodzina uważała że prawdziwe zycie to
jest zycie wśrod ludzi, praca no i wszytsko co jest związane z funkcjnowaniem.
Dostałam lepsze leki i zaczęłam funkcjonowac. Poszlam do pracy, znalazłam
chłopaka. Zyłam jak normalny człowiek.Tylko zupełnie brakowało mi czasu dla
siebie.Byłam ciągle śpiąca i jak nie pracowałam to spalam.Wydawało mi sie że
przeciez o takim zyciu marzyłam i juz nic nie musze robić.Tylko zyć, czyli
chodzic do pracy, psotykac się z chłopakiem, jesć i spac, zrobic od czasu do
czasu zakupy itd. Zaprzestałam słuchania "mojego" radia a nawet słuchania
muzyki, ktora była dla mnie taka ważna.Funkcjonowałam .Tylko po pół roku
takiego zycia stałam sie całkiem odretwiała wewnętrznie. NIe czułam juz
nic.Wszystko wymagało odemnie wysiłku.Ciągle chciałam spać.Na szczęście pewno
wydarzenie(zerwanie z chlopakiem) otrząsnelo mnie z tego marazmu.Uświadomiłam
sobie , że beż życia wewnętrznego, bez podsycania wew. ognia umieram i co
najażniejsze nikt tego nie zrobi za mnie, ja sama musze o to zadbać.
Teraz apropos smutku. A więc jak byłam chora miałam przezycie, tóre okresliłam
mianem "mistyczne". Wydawała mi sie że którejs nocy dotknełam swojej duszy.
Wiłam sie na łużku czujac jak mi sie serce rozdziera i nie iedziałam czy
jestem soba teraz czy wtedy jak mialam 5 lat. Byłam wszytskimi.Niesamowicie
rozdzirające i piekne przezycie. Wdawał o mi ise że czuje i dotykam swojej
duszy. Znalazłam tam rozdzierajace piekno i smutek. Pisałam przyjaciółce ze
nie ma we mnie radosci.Bo poznałam swój sekret. Jednak po jakims czasie
zapomniałam o tym wydarzeniu. Z reszta wszyscy szukaja radosci a ja znalazłam
tylko smutek? Pomyslalam ze to była jakas psychoza, że to pewnie dlatego że
byłam chora, że było to fałszywe przezycie. Musze znaleźć radość.Tak przeciez
świat mi dyktuje.Pewnie wiedzą co robia.
I teraz, kiedy sie ocknełam z odretwienia wydaje mi się, że to własie smutek
jest pokarmem mojej duszy. Przypmniało mi sie tamto zdarzenie i podeszłam do
nie go nieco ostrozniej. Nie chdzi o to ze jestem smutasem co chodzi i smedzi,
ale że do zycia jak wody, do życia wewnętrznego potzreban jest mi odpowiednia
dawka smutku, melancholii i tesknoty. Nie che wyciagac wniosków że moja dusza
jest smutna, ale w jakiś matafizyczny sposob skałada sie z tego pierwiastka.
I tak sie zastanawaim, czy ludzi ep o prostu maja rożne dusze, jedni maja w
nich radość a inni smutek?Czy wśród was tez sa "smutasy"?A przede wsyztskim
jak dbacie o swoj wewnetrzny ogień? Co jest pokarmem waszej duszy? Wiecie co,
czy poruszacie sie po omacku?Czy jest jakas recepta na podsycanie wewnętrznego
żaru? I tak mi przyszło do głowy, że jedyne życi ejakie ma sens to życie
wewnetrzne, ale zdaje sobie sprawe zniedoskonałości tego twierdzenia.
Pozdrawiam i przeparaszam za taki długi wywód. Dziekuje że istnieja fora,
gdzie człowiek moze sie wygadać.